wtorek, 23 kwietnia 2024

mogilnicka-nowinyI pomyśleć, że po 29 latach wyjazd do Gruzji śni mi się po nocach. I pewnie bym poszła z tymi snami w zaświaty, gdyby nie otwarcie XXII Zimowej Olimpiady w Soczi, i widok Krasnej Polany, gdzie zmagała się w biegu narciarskim p. Justyna Kowalczyk.

 


Odżyły wspomnienia. Podróż marzeń.


Był czerwiec 1985 roku. Niespodziewanie otrzymałam wspaniały prezent dwutygodniową wycieczkę na trasie Moskwa – Tbilisi – Soczi. Była to nagroda za całokształt moich dokonań w Klubie „Odra" i w zakładzie - na niwie związkowej. Fundatorem nagrody była Federacja Związków Zawodowych działająca przy Ministerstwie Przemysłu Spożywczego w Warszawie. Pokonuje wszystkie przeszkody, a największą był fakt, że w tych czerwcowych dniach miała przyjść na świat nasza druga wnuczka Martynka, córka Krysi i Gutka. Rodzina stanęła za mną murem, łącznie z Kiśką – mam jechać, bo taka okazja drugi raz może się nie zdarzyć. I mieli rację. Zatem wyjeżdżamy, Kiśka do Wrocławia do kliniki, a ja przez Opole do Warszawy. Już w pociągu wchodzę do przedziału, w którym siedziało trzech panów. Zachęcili mnie bym dotrzymała im towarzystwa. Po niezbyt długiej rozmowie okazuje się, że byli to towarzysze z mojej wyprawy m.in. w góry Kaukazu. Jednym z nich był prof. Uniwersytetu Opolskiego, którego znałam z wielu prelekcji na których bywałam w Opolu pan Henio Lewandowski, drugim redaktor Trybuny Opolskiej, a trzecim pan gdzieś spod Głubczyc. Nasza czwórka to była silna grupa z Opolszczyzny. Na Dworcu Centralnym w Warszawie odnajdujemy pozostałych towarzyszy wyprawy, ludzi z całej Polski, bo było nas zaledwie 15 osób.
Trasę Warszawa – Moskwa pokonujemy pociągiem. Trudów podróży nie rekompensuje fakt pokonywania podróży w luksusowych warunkach, z miejscami do spania. To jednak odległość około 1000 km. Ale towarzystwo doborowe, humory dopisują, znajomość moich 365 fraszek przydatna, nastroje znakomite.
Do Moskwy docieramy wczesnym popołudniem. Na dworze ciepło. Zachwycił mnie widok straganów ulicznych pełnych pomarańczy. Natychmiast kupuję kilogram i za jednym posiedzeniem zjadam. U nas jeszcze owoce południowe były nieosiągalne. Po obiedzie krótki spacer i idziemy spać, zmęczeni nocą spędzoną w pociągu. Nazajutrz zwiedzamy stolicę tego potężnego pastwa. Supermarkety pełne towarów, w miarę dobrze ubrani ludzie, wtapiamy się w pejzaż tego wielomilionowego miasta. Po obiedzie zwiedzamy Wszechzwiązkową Wystawę Osiągnięć Kraju Rad. Wszystko najokazalsze, najwyższe, najdoskonalsze. Znamy to z przekazów propagandowych. Wystawa ogromna, jeździmy kolejką wąskotorową po rozległym terenie wystawowym.
A wieczorem atrakcja największa idziemy do hotelu Rosija na bankiet. Wystrój restauracji europejski, jedzenie wyśmienite, trunki przednie (szkoda, że jestem abstynentem). Z restauracji wychodzimy na Plac Czerwony – bo to lokal nocny tylko do 2400 Towarzystwo rozochocone alkoholem zachowuje się głośno, a w sąsiedztwie Mauzoleum Wodza Rewolucji Włodzimierza Lenina – to było świętokradztwo. Ichnia policja poucza nas, że to nie miejsce na taki sposób bycia. Zatem grzecznie zdążamy do metra.
Nazajutrz bardzo ciepły, letni dzień. Ale nie ma zmiłuj się musimy odstać w wielogodzinnej kolejce, by na własne oczy zobaczyć zabalsamowane szczątki IIicza Lenina. Zamiast przepraszać za wczorajsze głośne zachowanie koło Mauzoleum, mamy bardzo dobre nastroje, skore do żartów. Mauzoleum nie zrobiło na nas większego wrażenia. Po południu ze wzgórza Moskwy oglądamy panoramę stolicy z rysującym się stadionem na Łużnikach. Robi wrażenie.

 

moskwa-mogilnicka


Wieczorem chodzę po Moskwie sama. Lubię zaglądać do okien, kiedy zapada zmrok i widać, jak na dłoni, wnętrza pomieszczeń. Prawie w każdym mieszkaniu wisi na ścianie kilim tkany z sukna. Co kraj - to obyczaj.
Bez żalu żegnamy stolicę kraju Rad bo wiemy, że to co najciekawsze przed nami. Do Tbilisi lecimy samolotem. Wiozą nas autobusem na lotnisko Wnukowo, bo to około 50 km za Moskwą. Tam wiele scenek rodzajowych, ale pominę to milczeniem.
Lecimy, w dole wije się wąska wstążka Wołgi, przelatujemy nad Kaukazem, elektrownie wodne. Oglądamy najwyższy szczyt Kaukazu Elbrus o wysokości 5642 m, ośnieżony mimo ciepłego czerwca. Kiedy wylatywaliśmy z Moskwy panowała tam temperatura powietrza 180C w słońcu. Jemy znakomite śniadanie i dowiadujemy się, że w Tbilisi ciepło, temperatura 420C. Wysiadamy jak do pieca. Płyta lotniska rozgrzana podwyższa znacznie temperaturę powietrza. Byle pod dach, byle napić się czegoś. I taka temperatura towarzyszy nam przez wszystkie 12 dni pobytu na Zakaukaziu
Mieszkamy w pięknym hotelu wybudowanym nad tzw. Morzem Tbiliskim. Bliskość wody – bardzo przydatna przy spiekocie. Zwiedzamy stolicę Gruzji Tbilisi. Piękne miasto, gdzie rosną palmy lecz sklepy średnio zaopatrzone. Pewnego dnia trafiłam na moment, kiedy dostarczono nasze polskie bluzeczki na uliczny stragan. Kolejka ustawiła się błyskawicznie i po 40 minutach nie było śladu po dostawie. W centrum miasta na wystawie widzę śliczny komplet do likieru. Czarne czarki pięknie zdobione w duże wzory plus karafka. Wchodzę do sklepu i proszę o zestaw. Dowiaduję się, że cena towaru plus „kałym". Nie kryję oburzenia. Sprawa opiera się o kierownika sklepu i po długiej wymianie zdań udaje mi się zakup sfinalizować. Taki to kraj. Tam łapówki „należały" się w majestacie prawa.

 

gruzja-modielnicka

gruzja2-mogielnicka


Niewiele brakowało byśmy z koleżanką z Lublina były zawiezione do sąsiedniej Armenii – do Erewania odległego o 250 km. Pędziłyśmy do przystanku autobusowego i autobus nam uciekł. Zatrzymała się czarna Wołga i dwaj panowie zaoferowali nam przewóz. Chcemy dostać się do centrum bo słyszałyśmy, że nadszedł transport samowarów z Tuły. Korzystałyśmy z uprzejmości Gruzinów, którzy pomogli w zakupie i proponowali wyprawę do Erewania, gdy padło pytanie czy jesteśmy z mężami. Kiedy usłyszeli, że nie wycofali się z propozycji bo ich obyczaje są dość surowe i samotnych kobiet na wyprawę nie wypada zapraszać. Gruzja jest wyższa kulturowo od Rosji. Inni ludzie, inna kultura, inne obyczaje. Oni o Rosjanach powiadają „ten ruski Wania".
Wieczorem, po kolacji schodzimy do kawiarni, która tętni życiem. Spotkać tu można przedstawicieli z całego świata. Kiedy dowiadują się, że przyszła grupa z Polski sala poderwała się i zaintonowała „Marsz, marsz Polonia, ty dzielny narodzie". Nie trzeba być lingwistą. Wspaniały czerwony szampan ułatwia konwersację.


Najdłuższy pobyt przypadł na Soczi. Jedziemy tam pociągiem. Około 5 rano dowiadujemy się, że przejeżdżamy przez Soczi, przepiękne tereny i plaże nad Morzem Czarnym. Soczi ciągnie się i zdaje się nie mieć końca, bo rozciąga się na obszarze 150 km. Plaże pełne ludzi. Dziwimy się, że tak wcześnie opalają się. Dopiero doświadczając na własnej skórze, dowiedziałam się, że na plaży można być najwyżej być do 10 rano, bo potem skwar nie pozwala na przebywanie na słońcu.

 

soczi-mogilnicka


Pewnego popołudnia, po kolacji wychodzimy przed hotel pod nazwą „Złote Runo" na spacer, w porze kiedy jest już czym oddychać. Jechał samochód osobowy a w nim dwóch Gruzinów. Samochód zwolnił. Dowcipna koleżanka pyta „może ci pomóc" i usłużnie samochód popycha do przodu. Gruzini rozpoznają w nas Polki i zapraszają do siebie, bo mieszkają niedaleko na „Małym Achunie". Mamy wątpliwości bo jest nas pięć. Odpowiadają, że u Gruzinów sporo pieniędzy na mandat. Decydujemy się skorzystać z zaproszenia. Domek, w którym mieszkają był dwuosobowy, natychmiast pożyczają brakujące krzesła od sąsiadów, którymi okazali się Armenii. Wyciągają z lodówki czerwony kawior, zmrożoną wódkę i impreza gotowa. Jestem zdumiona ich rozległą wiedzą o Polsce. Dużo wiedzieli o naszej kulturze, filmie, obyczajach. Znali nazwisko aktora grającego Gruzina w serialu „Czterej pancerni". Okazali się niezwykle sympatyczni, koleżeńscy. Okazuje się, że jeden z nich to inżynier z Moskwy, drugi zaś muzyk z Estonii, wspólnie spędzający urlop. Podczas wieczoru wzniesiono toast „za tych co polegli w czasie II wojny światowej", bo to ponoć u nich norma. Udowadniali nam, że ich historia i nasza ma wiele wspólnego. Oni od 1801 roku są niezależnym krajem i podobnie jak my, przez wieki musieli walczyć o suwerenność. Potwierdza to tezę, że podróże kształcą.
Mieszkamy w odległości 200 – 250 m. od Morza Czarnego. Dochodzimy na plażę alejami pełnymi kwiatów o tak pięknej barwie i kształcie, że wydawało mi się że jestem w raju. Plaże tu kamieniste. Znajduje się na nich wiele podestów drewnianych, na których można się opalać. Zwiedzamy Macestę, kurort, który ma największe skupisko siarki. Tu ponoć są najdroższe obiekty sanatoryjne.
Jedziemy na całodniowa wycieczkę w góry Kaukazu. Mijamy po drodze najcieplejsze miasto Zakaukazia – Gagrę. Upał tu nieznośny, bo z jednej strony masyw Kaukazu, a przez drogę – Morze Czarne. Góry zatrzymują chłodne masy powietrza i tam ciepełko – piekiełko dla nas nieznośne. Jedziemy nad wysokogórskie jezioro Rica. Po drodze mijamy wodospady o wdzięcznych nazwach „Łzy kobiece", „Warkocze dziewczyny", bajka. Zatrzymujemy się na polanie, gdzie widzimy pasiekę. Chcemy kupić kit pszczeli. Ze względu na spiekotę dziewczyny są w kostiumach kąpielowych. Para Gruzinów właścicieli pasieki oświadczyła, że owszem kit mają, ale możemy dokonać zakupu tylko wtedy, gdy młode panie się ubiorą. Taka kultura – golizna nie na pokaz. Pływamy po jeziorze dużą łodzią, a w porze obiadu zapraszają nas do kuchni tatarskiej. Oczom naszym ukazuje się szałas, tylko zadaszony, gdzie uwija się dwóch nagich mężczyzn w przepaskach na biodrach. Na wielkim ruszcie piecze się mięso, znakomicie przyprawione. Do porcji mięsa, mamałyga ugotowana na twardo i te specjały podano nam na tacy bez widelca. Ale „starsze palce jak widelce". Pałaszujemy ze smakiem ten niezwykły przysmak, wszędzie pełno os, które brzęczą koło nosa, palce ociekają tłuszczem, ale obiad jedyny w swoim rodzaju. Mamy chusteczki, mamy dobry nastrój i szacunek dla gospodarzy.
Żegnamy gościnne Zakaukazie, kończy się niezwykły pobyt w Soczi. Z lotniska Adler (nazwa od nazwiska niemieckiego generała) odlatujemy do Moskwy. Ponownie oglądamy z wysokości 11000 m ośnieżone szczyty Kaukazu, Wołgę i wielkie budowle wzniesione na tej rzece. Lądujemy z odrobiną przygody na Wnukowie. Samolot nie mógł się wydostać z pułapu chmur i zatoczył cztery kręgi nad lotniskiem nim wylądował. W Moskwie ciepło, ale temperatura normalna około 250C. Zakaukaska spiekota za nami, a ilość wrażeń niewyobrażalna.
Moskwa jest miejscem odpoczynku i nazajutrz pociągiem wracamy do Polski. Już wtedy wiedziałam, że bajecznie kolorowe krzewy oleandrów, kwiatów, których nie potrafiłam nazwać, pojawiać się będą we snach. Uroki Soczi, Tbilisi, masyw Kaukazu, Gagra, gdzie rosną drzewa kamforowe, będą tkwiły w nas na zawsze. Gaje mandarynkowe, pola herbaciane, które mijaliśmy po drodze mają niepowtarzalne piękno.


Zofia Mogilnicka

 

wspomnienia kronika