piątek, 26 kwietnia 2024

240338738 10227014390527556 4240489815301129118 nOkazuje się, że w dyskusji wokół tego, co dzieje się i co nie dzieje się w Usnarzu Górnym pojawiła się nowa sfera sacrum, która na stałe zagościła w sercach i umysłach, boję się napisać w duszach części moich rodaków.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

"Jesteśmy tylko przechodniami na tym świecie"

Benedykt XVI, papież kościoła katolickiego

 

 

 

Okazuje się, że tym sacrum, wyższym nad wszystkie inne jest święta granica.

 

Jedna osoba w internetowej dyskusji napisała nawet słowo "granica" wersalikami jako GRANICA, widać abym pojął dobrze wagę tego słowa, zrozumiał zbrodnię jaką stanowi nielegalne jej przekroczenie.

 

Ta zbrodnia powoduje, że osoba, która tę świętość narusza nie ma prawa do rozpatrzenia jej sprawy przez właściwy organ, sąd, nie ma prawa do lekarza, do tego, aby jej podać kromkę chleba, lekarstwo, wodę, herbatę.

 

Każdy skazany za najgorsze przestępstwo w Polsce ma takie prawo. Ale nie osoba nielegalnie przekraczająca granicę, czyli

 

w domyśle

 

to musi być niewyobrażalna zbrodnia, taka, która narusza normę społeczną daleko bardziej niż kradzież, jazda po pijaku, lub spowodowanie po pijaku śmierci kilku osób lub zabicie kogoś siekierą.

 

Bo kiedy zabijesz kogoś siekierą i twoja wina zostanie dowiedziona, to pójdziesz do więzienia ale nikt nie wyjmie ciebie z tego powodu spod prawa, czyli prawo dalej będzie działać.

 

W tym humanitarne.

 

Jak zachorujesz, to cię będą leczyć. Będziesz miał łóżko, kibel, umywalkę, radio, telewizję, jedzenie. To zrozumiałem. Prawa człowieka dotyczą człowieka. Także bardzo złego człowieka.

 

Okazuje się, że dla części osób zamieszkujących terytorium obecnego państwa polskiego naruszenie granicy tego terytorium - to zbrodnia gorsza niż zabicie czteroosobowej rodziny po pijaku jadąc na lekkim kacu.

 

Bo ich zdaniem, jeżeli ktoś nielegalnie tę dziewiczość granicy niepokalanego państwa naruszy to już można go trzymać trzeci tydzień pod gołym niebem bez jedzenia, picia, kibla, dachu nad głową i odmawiać wszczęcia jakiejkolwiek przewidzianej przez prawo procedury na tę okazję.

 

Wszystko nagle przestaje działać poza wyprężonymi mężnie bicepsami umundurowanych chłopców bez imienia i nazwiska jak putinowskie ludziki, a nie funkcjonariusze demokratycznego państwa prawa.

 

Oto kapłani i ministranci granicy. Czegoś, co jak mówi Dalaj Lama i tak nie widać z kosmosu. Bo ziemia to ziemia, nie ma na niej narysowanych granic. One są na papierze i w głowach.

 

Widać z kosmosu morza, lasy, jeziora, chmury, cyklony, podobno widać wielkie burze piaskowe na pustyniach, widać góry.

 

Ale granic - nie.

 

Kiedy byłem młodszy, często chodziłem po górach. U nas w Polsce góry są w zasadzie tylko na granicy południowej, więc tam się w zasadzie zawsze idzie wzdłuż tych śmiesznych słupków na których jest numer i dwie kreski, jedna wskazuje skąd przybiegła granica a druga dokąd sobie poszła.

 

Lubiłem sobie siadać okrakiem i wtedy bywało, byłem połową tyłka, jedną nogą, ręką, połową klatki piersiowej, jelita grubego i głowy nielegalnie za granicą. Lubiłem się zastanawiać, czy to ma jakieś wielkie znaczenie.

 

Bo przecież wiadomo, że Polska, że dom, że owszem, jakby trochę się różnię od tych czy tamtych, ale góry po jednej i po drugiej stronie były te same, burza jak szła, to nie zatrzymywała się zelektryzowana na linii granicznej. Zwierzęta też niespecjalnie na nią zwracały uwagę. Na przykład ptaki. Wiatr też wiał jak mu pasowało.

 

Wydawało mi się to dziwne, siedząc na słupku granicznym, że ludzie potrafią się zabijać z tego powodu.

 

Chociaż oczywiście rozumiałem heroizm, a raczej wyczuwałem. Heroizm, w którym nie chodzi o tę czy inna piędź ziemi, tylko żeby móc układać sobie życie po swojemu.

 

Potem pracowałem już jako dorosły facet w administracji i miałem trochę do czynienia z prawnymi kwestiami ochrony granic, legalizacji lub nie cudzoziemców na terenie Polski.

 

To już było co innego. Wiedziałem, że ważę w ręku ludzkie losy, chociaż niby ode mnie wiele nie zależało, bo decyzje podpisywał organ, czyli mój kierownik albo dyrektor.

 

Ale to byli ludzie, a ja znałem sprawę, więc zdarzało się, że decyzję o wydaleniu pisałem odmowną i przełożony się zgadzał. Ale o tym już pisałem i pewnie jeszcze napiszę.

 

Może nawet powieść.

 

Chociaż obecny minister kulturwy to mi raczej na nią nie da stypendium więc nie wiem kiedy powstanie.

 

Ale to nielegalne przekraczanie granicy, nielegalny pobyt na terytorium Polski nie był jakimś kataklizmem od którego drżały nam ręce i wypadały długopisy w z rąk.

 

Bywało. Jedni po przekroczeniu zostawali, bo na przykład nie wolno było ich wydalić. Tak, ale ja o tym też już pisałem.

 

Chciałem napisać dzisiaj, na niedzielę, która ciągle trwa, że zdziwiłem się srogo, kiedy dowiedziałem się, że granica jest święta i ziemia za granicą jest święta.

 

Bo mi się wydaje, że ważne, że jest jakaś ziemia i dobrze że jest i da się na tej ziemi postawić dom, zasadzić sad, rozłożyć koc i poleżeć patrząc w niebo. Jasne. Ale żeby zaraz święta?

 

To dosyć zabawne, bo mówimy w tym konkretnym wypadku, Usnarza Górnego - o granicy z Białorusią, a tę za czasów ZSRR wykreślił od linijki Stalin albo jakiś jego przydupas. Może Beria. Może Mołotow?

 

To widać na mapie. Normalnie granice się jakoś tam ustala logicznie w miarę, żeby jednak nie przecinała rzeki w poprzek, tylko żeby rzeka stanowiła ta granicę. Na przykład. Albo drogi i koleje. Granice się kreśliło tak, żeby jednak drogi dokądś prowadziły, do jakiegoś węzła drogowego.

 

Ale nasze granice w 1944 i 1945 od strony ZSRR zaprojektowano tak, jak to robiono w Afryce dzieląc kolonie. Przyłożyli linijkę i ciach, odrysowali. Pewnie dlatego za granicą zostało Grodno. Bo logiki w przebiegu granicy w tym miejscu nie ma. No ale już jest to niech będzie.

 

Ale teraz okazuje się, że ta linia na mapie przejechana ołówkiem przez Berię czy innego Mołotowa to jest Nasza Święta Granica i Święta Ziemia. Ale kiedy patrzę na mapy w atlasach historycznych to Polska na tych mapach się rusza. Nie wiem która to ziemia miałaby stać się tą świętą, nietykalną jak stopa Króla Juliana z "Pingwinów z Madagaskaru"? I dlaczego Polska akurat w tych granicach jest taka święta?

 

Ziemia, zwana była polską w dziejach bardzo różnie. Brzeg, w którym się urodziła moja mama, mimo tego, że rządzili w nim Piastowie był przez setki lat polski tylko skrawkami a już na pewno leżał za granicą państwa Habsburgów a potem Prus, bo Prusy sobie wyrwały Śląsk w połowie XVIII wieku. Polski, czyli leżący w granicach państwa polskiego Brzeg jest od 1945 roku.

 

Albo Wrocław, Szczecin. Po prawdzie Estończycy próbowali być mili i w opisie lodołamacza "Suur Toll" w Muzeum Morskim w Tallinie napisali, że zwodowany był w stoczni Volcan AG w Stettin, Polska. Ale wyszło jakoś śmiesznie, bo zwodowano go w roku 1912 kiedy to nie była Polska, bo najświętszej nie było w ogóle na mapach.

 

Był tylko ten naród, co śpiewał, że jeszcze Polska nie umarła, póki my żyjemy. I to nawet jest mi bliskie - kraj jako ludzie, język, pieśni, wspólne historie, które sobie opowiadamy.

 

Bardziej to do mnie przemawia niż te święte kreski na mapach, które jednak się zmieniały. Z różnych powodów. Nie zawsze mądrych.

 

Ludzie, język, historie, krajobrazy, pejzaże, pieśni, opowieści.

 

A nie

 

- kolor skóry, orientacja, wyznanie, krew, ziemia.

 

No bo co z taką Rygą? Albo Kownem? Albo Mińskiem? Kijowem? To też była święta polska ziemia? A może jest? A może będzie? Czy wszędzie gdzie zginął polski husarz jest święta polska ziemia, bo zbroczona polską krwią?

 

A co z resztą krwi innych narodów, która wsiąkała w te samą ziemię?

 

Serio, jak tak patrzę na te mapy to widzę niewielki kawałek ziemi, która zawsze była częścią państwa polskiego.

 

Ten niewielki obwarzanek wokół Warszawy. Bo nawet nie wokół Krakowa.

 

Ale nie, też nie bo przecież bardzo długo księstwo mazowieckie było mocno niezależne od korony. I jeszcze ten bunt Masława i reedycja pogaństwa w XI wieku.

 

Czyli też nie.

 

Chociaż akurat o tyle by się zgadzało, że w kultach pogańskich wielką rolę odgrywa kult ziemi. Ziemia jest tam rzeczywiście święta.

 

Więc ten bunt Masława przeciwko religii niejakiego Jeszuy to by sie dobrze wpisywał.

 

Bo ten Żyd Jeszua nic nie mówił o świętości ziemi, ani granic.

 

Tylko coś internacjonalistycznie, że głodnych nakarmić a spragnionych napoić i nagich przyodziać. Nic nie mówił, że nakarmić, ale tylko tych, którzy nie przekraczają nielegalnie najświętszej granicy niepokalanej polski katolickiej.

 

A ten jego szczwany rabin Szaweł to nawet mówił, że w Jezusie nie masz już ani Greka ani Żyda. I nie powiedział nic o Polakach. Ani świętych granicach.

 

No ale wiadomo, czego można się spodziewać po Żydzie.

 

 

AAA Radek okragly

 

 

 

 

Dodaj komentarz

wisniewski na pasku