czwartek, 28 marca 2024
gomelanNigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek zgodzę się z Mariuszem Cieślikiem, dziennikarzem Newsweeka, którego uważam za postać kabaretową. Nigdy też, właśnie ze względu na ów kabaretowy wymiar piśmiennictwa rzeczonego redaktorzyny nie sądziłem, że się do owej zgodności poglądu przyznam






Cieślik skomentował niedawny początek policyjnej akcji nakierowanej na zmniejszenie liczby śmiertelnych ofiar wypadków drogowych powodowanych przez kierowców w przedziale wiekowym 18-24. I faktycznie wyszło tym razem niekabaretowo.

Zgadzam się więc z Cieślikiem, gdy twierdzi, że podobna inicjatywa faktycznie jest pożądana. Rzekłbym więcej – niezbędna. Jestem pewien, że wszyscy mamy serdecznie dosyć opisów tragedii  z pierwszych stron gazet i headline'ów z wieczornych wiadomości w tv: „Dwójka dziewiętnastolatków zginęła w wypadku na drodze krajowej nr 8,” „Sześć osób w wieku 17-21 lat zginęło w wypadku wracając z dyskoteki,” „Żniwo nielegalnych wyścigów na wsi - trzej młodzi mężczyźni zginęli po zderzeniu z kombajnem.” Obrazy, te funkcjonujące jako tło do dziennikarskiego komentarza w tv i te prasowe, nacelowane na pobudzenie wyobraźni – porażają. Doszczętnie rozbite auta, plamy oleju na asfalcie, części samochodów porozrzucane na przestrzeni wielu metrów, ciała zapakowane w worki...

Właśnie – czy faktycznie porażają? I konkretyzując – czy naprawdę są w stanie wpłynąć zgodnie z zamierzeniem na osobę w wieku lat kilkunastu? I tu kolejny powód do zgodzenia się z Cieślikiem – tenże wątpi w to, że kampania ukazująca tragedię śmiertelnego wypadku drogowego z naciskiem na pokazanie kilku trupów jest w stanie poruszyć wyobraźnię młodego użytkownika dróg. Ów świeżo upieczony kierowca jest przecież po kilkuletniej (co najmniej) dawce faktycznie wyuzdanej  przemocy komputerowej i doprawdy mało który obraz będący porażającym dla dzisiejszego 50-latka stanie się podobnym dla 20-latka. Współcześni 18-24-latkowie to zupełnie inni młodzieńcy niż jeszcze dwie dekady temu w kontekście wyobrażeń o brutalnej rzeczywistości. Wówczas urodzeni pod koniec lat sześćdziesiątych wariowali na commodorach i atari grając w Boulder Dasha, który miał z tyle wspólnego z tragicznymi obrazami, co geneza nazwy Wyspy Kanaryjskie z kanarkami. Dziś gry komputerowe, a często i ogólnie dostępne filmy fabularne są przesiąknięte krwią, latającymi w powietrzu częściami ciał ludzkich, nie dziwota więc, że młodzież korzystająca z tego rodzaju uciech codziennego życia znieczuliła się na podobne obrazy w realu.

Jeśli zatem Cieślik ma rację, a sądzę, że w dużej mierze ma (w takiej mianowicie, iż jego opinia dotyczy sporej części społeczności we wskazywanym przedziale wiekowym), powstaje pytanie -  co robić? Statystyki policyjne wszak nie kłamią – młodzi kierowcy zabijają trzy osoby dziennie na polskich drogach. Ktoś,zapewne należący do tej grupy wiekowej, stwierdził, iż to dyskryminacja kierowców jeżdżących rozważnie. Otóż nie, młody człowieku – to statystyczna prawda, a jeśli ty jeździsz bezpiecznie – chwała tobie.

Jednym z rozwiązań wydaje się być podniesienie dolnej granicy „wieku prawojazdowego.” Niech to będzie 21 lat, uzasadnioną byłaby granica 23 lat. Że 18-latkowie zawyją i wyjdą na ulice? Niech wyją, a lepiej będzie dla wszystkich, jeśli raz czy dwa wyjdą na ulice, niż jakaś część z nich miałaby regularnie wyjeżdżać samochodami na szosy. Jestem pewien, że dla ochronienia od niezawinionej śmierci tylko jednego Polaka warto wprowadzić nowe przepisy.    
          
Powie ktoś, że to rozwiązanie niesystemowe, doraźne. Zgoda. Chceta systemowo? Proszę najuprzejmiej – wprowadzamy jak najszybciej (tzn. najpóźniej 30 września 2009) w Polsce kursy  prawojazdowe rodem ze Szwecji. Egzaminy zatem będą z: jazdy nocnej po mieście, jazdy nocnej poza miastem, jazdy nocnej autostradą, jazdy po mokrej nawierzchni, jazdy po śniegu i lodzie, kontrolowanego poślizgu. Dołóżmy do tego faktyczny egzamin z umiejętności udzielania pierwszej pomocy i prostych czynności naprawczych. „Oj, będzie się działo,” jak mawia największy ostatnio autorytet moralny wśród młodzieży, witrażysta Owsiak. My możemy spokojnie zamienić to powiedzonko na „By się działo.” Tryb przypuszczający, bo kto przy zdrowych zmysłach i prawdziwie polskim mózgu uwierzy, że w naszym kraju egzaminy na prawo jazdy będą w przyszłości tak wyglądać?

Wszak po co kogokolwiek uczyć jazdy po autostradzie, skoro to najłatwiejszy kawałek chleba – łagodne łuki, skrzyżowania bezkolizyjne i szeroka jak Via Appia droga? Po cóż zawracać głowę adeptowi ruchu drogowego nauczaniem jazdy po śniegu, jak w Polsce ostatnimi czasu śniegu tyle, ile deszczu na Pustyni Atacama? Po co przeciętnemu polskiemu kierowcy umiejętność kontrolowania poślizgów, gdy, jak się podczas Rajdu Finlandii okazało, nawet Kimi Raikkonen ma z tym kłopoty i bez tejże techniki został multimilionerem startując w sporcie automobilowym? Wiem, wszyscy neofici w Formule 1 (czyli ci oglądający wyścigi od 2006 roku) zaraz mnie zjedzą – przecież w F1 nie ma poślizgów kontrolowanych, bo jeżdżą po asfalcie! „Fakt...” - odpowie autor niniejszego tekstu, z Formułą 1 związany od 1991 roku, „...obecnie może i nie ma, ale Rene Arnoux i Gilles Villeneuve tak jeździli 30 lat temu...”

Jesteśmy zatem w kropce – mamy bowiem nie za bardzo przekonujący sposób na przekonanie młodziaków do zdjęcia nogi z gazu, mało prawdopodobne podwyższenie dolnej granicy wieku prawojazdowego, jeszcze mniej realne wprowadzenie szwedzkiego modelu egzaminowania. Wyszło zatem, że wyjścia nie ma, chyba, że znajdzie się ktoś, kto wymyśli dobry kompromis w wyżej wymienionych sprawach i dogada się ze społecznym adresatem rzeczonych zmian. Ale kompromis oznacza przecież złagodzenie ostrza zmian, a to z kolei nie przyniesie zmniejszenia liczby ofiar wypadów samochodowych.  

A zatem Mariusz Cieślik ma rację, quo erat demonstrandum. Dla mnie, bardzo młodego publicysty z tego wynika pewna nauka - gdy pozwala na to rzeczywistość, warto zgodzić się nawet z kimś, kto wyjątkowo rzadko miewa rację.

omelan na pasku