czwartek, 25 kwietnia 2024

boleslaw chromry portretDlaczego siedzenie w domu to najlepsze zajęcie, a korporacje są lepsze niż małe rodzinne firmy? Rysownik, pisarz i uciekinier z branży reklamowej Bolesław Chromry opowiada o mediach, popularności i o tym, czego nie wolno dziś rysować.

 

Bolesław Chromry, fot. dzięki uprzejmości artysty

 

Przy różnych okazjach stwierdzałeś, że pieniądze są w życiu najważniejsze.

 

Pieniądze i zdrowie, a tak naprawdę znajomości. Kiedy wylądujesz w szpitalu i masz hajs, to bez znajomości nawet łapówki nie zagwarantują ci, że porządnie cię wyleczą. Ale pieniądze muszą być, bez nich jest tylko frustracja i rysowanie obrazków o czarnej przyszłości, czyli sztuka każdego cierpiącego absolwenta ASP w tym kraju. Ja też kiedyś cierpiałem, ale to jest jednowymiarowe, ile można robić sztukę o tym, że się nie ma pieniędzy?

A właściwie to najważniejsze są dokumenty – to hasło usłyszałem w pornolu z produkowanej w Polsce serii "Podrywacze.pl". Były strasznie obleśne, brzydcy aktorzy, szara fabuła. Jeden z nich opowiadał o tym, że kobiecie skradziono torebkę na klatce schodowej, a to wszystko filmował jej kolega, który dostał akurat nową kamerę. Zbiegli i złapali go przy piwnicy, wprowadzili go do niej, no i w środku następował stosunek seksualny z tym złodziejem. To była jego kara, że musiał zadowolić tę kobietę, a ona cały czas powtarzała, że najważniejsze są dokumenty. I zgadzam się z nią, wiadomość o tym, że zgubiłeś dokumenty kończy każdą zabawę, myślisz tylko o tym, czy ktoś nie bierze właśnie kredytu na twoje nazwisko.

Nie uważam, żeby pogoń za hajsem miała sens, może miała go w latach 90., kiedy starsze od nas pokolenie się dorabiało, bo wtedy naprawdę można było to zrobić, teraz to już jest krajobraz po bitwie, bal na Titanicu. Trzeba być skończonym idiotą, żeby dziś myśleć tylko o hajsie. Obecne czasy to w końcu trochę steampunk, trochę Tina Turner w "Mad Maksie", a trochę neohipisowstwo. To też kuszące – przytulić się do drzewka i czekać na koniec świata. No ale mnie ostatnio przytłacza myśl, że jest tak fatalnie i wszystko idzie ku zagładzie. Czasy są trochę jak z "Black Mirror". Obejrzałem wszystkie sezony i strasznie mi to wjechało, mam trochę myślenie foliarza: nikt do końca nie wie, co się dzieje, wydarzają się tak dziwne i sprzeczne z sobą rzeczy na świecie, że trudno mieć jakiś stały i racjonalny pogląd.

 

39 boleslaw chromry

Bolesław Chromry, "Bez tytułu", 2020, fot. dzięki uprzejmości artysty

 

A wcześniej miało się taki pogląd?

 

Problemy były jakoś mniejszej wagi, mogliśmy dwa lata temu robić śmieszkową wystawę o przeprowadzaniu się do Warszawy, nie było takiego szaleństwa z homofobią. Kiedy parę lat temu tu przyjeżdżałem, to miałem przeświadczenie, że nasze społeczeństwo jest takie europejskie i tolerancyjne, a tu nagle wszystko do góry nogami.

 

Patrząc na twoje rysunki parę lat temu nie pomyślałbym, że jesteś tak optymistycznie nastawiony do społeczeństwa.

 

Zawsze byłem pesymistą, ale z takim promyczkiem nadziei. Złowróżyłem z myślą, że tak się nie stanie, no ale jednak się dzieje. I to jest najgorsze, stałem się twórcą z nutką profetyzmu.

 

Narysowałeś też profetyczną pracę o najlepszych rzeczach w życiu, czyli siedzeniu w domu.

 

Ale nie podejrzewałem, że to doprowadzi do tego, że siedzenie w domu dla każdego będzie przymusowe. Przy tej okazji nasunęła mi się strasznie żenująca obserwacja społeczna, że ludzie się nudzą w domu. Ja nudę znam z dzieciństwa, kiedy byłem jeszcze mały i głupi i trudno mi było sobie jakoś ten czas zorganizować. Może chodzi o to, że ludzie nie potrafią ze sobą wytrzymywać. Ja w każdym razie dalej jestem orędownikiem siedzenia w domu jako najlepszego zajęcia, w końcu kwarantanna się skończyła, a ja dalej tu siedzę.

 

wzystkokw boleslaw chromry

Bolesław Chromry, "Bez tytułu", 2020, fot. dzięki uprzejmości artysty

 

Swoją dobrowolną izolację też zacząłeś wcześniej, po odejściu z pracy w reklamie. I jak się czujesz na swoim?

 

Przez siedem lat pracy na etacie nabrałem przekonania, że rysować to ja sobie mogę po robocie albo w weekend, a teraz przestawiłem się na to, że rysowanie jest tym głównym zajęciem. Musiałem się nauczyć zorganizować sobie życie na nowo i samemu sobie być szefem. Wcześniej byłem przyzwyczajony, że mam jakiś bat nad sobą, że w drodze kurwię w tramwaju, że znowu muszę tam jechać. Niby robiłem jakieś zadanie i wracałem, ale nigdy nie miałem czystej głowy, bo oczywiście przynosiłem pracę do domu – nie w formie nadgodzin, bo do tego jestem ostatni, ale myślałem o tym, co się działo. Na przykład o tym, czy mnie wyrzucą. Teraz wróciłem do chęci rysowania, którą miałem robiąc dyplom. Chce mi się rysować, rozkwitł u mnie kolor, to taki hołd dla niemieckiego ekspresjonizmu. Mam wielkie plany, na przykład na malarstwo na tkaninach. Żyje mi się dobrze, jak prawdziwy artysta mam czas na szukanie inspiracji, na przykład w stosie starych gazet, "Kaczorów Donaldów", "Machin", "Przekrojów".

 

Dawni mistrzowie w wersji Kaczor Donald i Pies Goofy?

 

Lubię do tego dodawać nowy kontekst, żeby trochę spalić pomnik, ale raz przesadziłem, z Tytusem, Romkiem i A'Tomkiem.

 

ciekaw boleslaw chromry

Bolesław Chromry, "Bez tytułu", 2020, fot. dzięki uprzejmości artysty

 

W jaki sposób?

 

Na rysunku Tytus i Romek oglądali film fotograficzny, a na tym filmie w zbliżeniu jeden drugiemu robił loda. I musiałem zdjąć ten rysunek po oskarżeniach, że to jest śmianie się z przemocy seksualnej. Poczułem przedsmak wojny. Wtedy sobie pomyślałem, co by było, gdybym zaczynał teraz. Przecież rzeczy, które rysowałem dawniej, były z dzisiejszej perspektywy zupełnie obrazoburcze. Robienie loda było na co drugim rysunku, odwrócone krzyże, palenie wszystkiego... A teraz nie można robić takich rzeczy. Dziwię się, że Mateusz Sarzyński jeszcze jest popularny i nie oskarża się go o przemocowość.

 

Może to kwestia działania w niszy świata sztuki, ty już stałeś się rozpoznawalny poza środowiskiem.

 

To się troszeczkę wymknęło spod kontroli.

 

Nie powiesz chyba, że wolałbyś wrócić do artystycznej niszy.

 

Nie, wiadomo, że każdy artysta chce być popularny i mieć swoje gremium odbiorców, nie będę udawał, że to nie jest miłe, bo całe życie się o to walczy. Ale to, że mój ryj jest rozpoznawalny, jest efektem ubocznym. To moje siedzenie w domu też trochę z tego wynika. Zawsze lubiłem pójść na imprezkę, no ale teraz zawsze muszę się liczyć z tym, że ludzie się na mnie patrzą, czasem ktoś pijany powie mi coś niemiłego albo zacznie zaczepiać. Nie zauważyłem tego wzrostu popularności od razu, zorientowałem się w zeszłym roku, kiedy pojechałem na festiwal do Gdańska i ludzie zaczęli mnie zaczepiać, chcąc na przykład zrobić sobie ze mną zdjęcie. To było tak stresujące, że miałem ochotę się zapaść pod ziemię. Może i jestem ekstrawertyczny, ale na swoich zasadach – pójdę, narobię szumu, a potem nie przyjdę.

Ostatnio miałem taki kryzys twórczy, myślałem, że moje pięć minut minęło, że mnie już nikt nie chce. Ale uświadomiłem sobie, że to był kac po tym życiu, do którego się przyzwyczaiłem, ciągłym robienia czegoś – to pierwszy rok, w którym nic nie wydam. I totalnie się tym jaram, bo stwierdziłem, że to już była przesada, jak ze starymi włoskimi piosenkarkami, które w wieku osiemdziesięciu lat mają na koncie sto płyt.

 

kaczkakw boleslaw chromry

Bolesław Chromry, "Bez tytułu", 2020, fot. dzięki uprzejmości artysty

 

Wcześniej bohaterowie rysunków sami do ciebie przychodzili, twoja debiutancka powieść "Pozwólcie pieskom przyjść do mnie" to też historia o konflikcie klasowym portretująca klasę kreatywną. Po oderwaniu się od tego zmieniają się też tematy?

 

Przestałem wychodzić do pracy, ale nie przestałem wychodzić do ludzi. Mam też pewną zgubną cechę – kiedy nasłucham się przez lata o kimś, że narobił wałków i jest najgorszą osobą do współpracy, to do niego pójdę, bo chcę poczuć tę złą charyzmę. Takich osób jest dużo w środowisku liberalno-kulturalno-biznesowym. To, że nie jestem zamknięty w pracy z jedną grupą, wyszło mi tylko na dobre, temat cierpienia w pracy już mam przepracowany. Praca w ogóle nie jest już ciekawa i jest zupełnie opisana. Te ostatnie 10 lat beki z korporacyjności, Mordoru, wydawnictwa wydające książki twórców past... Stop, ile można się śmiać z tego, że się pracuje? Praca po prostu wygląda jak wygląda. W 2020 roku jest mało możliwości zarobienia pieniędzy; albo się zakłada własny biznes, albo się kombinuje, albo się pracuje w jakimś miejscu równającym do korporacyjności. Prawda jest taka, że już nie ma się co śmiać z korporacji, bo oferują lepsze zatrudnienie niż małe rodzinne firmy, które cały czas idą w model biznesowy z lat 90., czyli trzeba zapieprzać dla szefa, dla którego jesteś nikim.

 

Korporacje gwarantują prawa pracownicze?

 

Korporacje gwarantują pieniądze i to, że jak przestaniesz walczyć i zgodzisz się z zasadami robienia kariery, to tę karierę zrobisz. To jest spoko. W piekarni albo sklepie odzieżowym możesz najwyżej awansować na kierownika sklepu i to po latach walki. Teraz już wszystkie marki gadają o pracy, beka z pracy weszła do komunikacji marek, do reklamy – że zmęczenie, że dół, że optymistyczne myślenie jednak nie, tylko takie puszczanie oczka, bla, bla, bla. Takie jest moje zdanie o reklamie. Jak mi nie wyjdzie, to najwyżej będę wracał i przepraszał za te słowa.

 

papa boleslaw chromry

Bolesław Chromry, "Bez tytułu", 2020, fot. dzięki uprzejmości artysty

 

Zdarzyło ci się odmówić komuś sprzedania pracy?

 

Często mam takie gadki, po których wiem, że kiedy podam cenę, to dana osoba nie kupi. Ludzie są przyzwyczajeni do kupowania plakatów Andrzeja Mleczki i tym podobnych. Dalej mi się zdarza targowanie, a najgorzej ze starymi klientami, którzy mówią, że kiedyś to rysunek kosztował tyle i oni chcą w tamtej cenie. Kiedy idziesz do fryzjera albo do księgarni, to się nie targujesz.

 

Można się targować na bazarze, sam jesteś fanem bazaru Namysłowska.

 

Ja jestem straszny w targowaniu – historia z książki o Turku, który się rozpłakał, jest autentyczna. Ja umiem się targować niesympatycznie, tak że sprzedawca mówi "nie" i idzie po kierownika. A na Namysłowskiej przestałem kupować tyle rzeczy, mamy ich za dużo, mam też większą chęć budowania czegoś niż remiksowania i robienia czegoś z czyjegoś życia. Wcześniej nie miałem czasu i posługiwałem się cudzymi rzeczami. Okazało się na szczęście, że nie będziemy jak w tych amerykańskich programach o ludziach mających problem ze zbieractwem, którzy nie śpią, bo nie mają gdzie. Poza tym zbieractwo, "pchlitargizm" też stało się trendem lajfstajlowym – jak już w gazetkach typu "Claudia" jest napisane, że to jest modne, to znaczy, że już naprawdę jest po.

 

Twoje rysunki też opowiadają z reguły o lajfstajlu i produktach.

 

Kilka lat temu, kiedy wszyscy wydawali magazyny, Empiki puchły od magazynów lajfstajlowych. Ja wtedy mieszkałem w Krakowie i ludzie o pokolenie starsi od nas – Mirella von Chrupek, Marcin Cecko, zaczynająca karierę Zuza Krajewska, całe to towarzystwo – pojawiali się w magazynach "Aktivist", "Exklusiv", "Fluid", w "Lampie", to wszystko wydawało się takie atrakcyjne. Teraz lajfstajl to są ci nieszczęśni influencerzy promujący produkty. Infuluence marketing to jest już zupełny brak wiary w jakąś kreację reklamową, totalnie in your face – osoba sławna poleca produkt, tylko to działa. Ja bym sobie życzył, żeby ten influence marketing umarł natychmiast, ale tak się nie stanie, tylko będzie szło jeszcze dalej w tę stronę. To taki pierwotny odruch reklamowy; jeśli wierzymy w produkt reklamowany przez osobę, którą znamy i lubimy, to reklama jest niepotrzebna. Praca w reklamie nauczyła mnie tego, że tam, gdzie nie ma żadnej przewrotnej myśli, żadnej kreacji, tylko jest produkt i cena – to sprzedaje. Te wszystkie smaczki są dla poprawienia humoru brand managerów. W Polsce dalej też dużo znaczy dla ludzi pojawienie się w telewizji, zwłaszcza w starszych pokoleniach, które mają pieniądze, z których my żyjemy. Z drugiej strony dla ludzi ze świata sztuki wystąpienie w śniadaniówce jest ryzykowne.

 

panterakw boleslaw chromry

Bolesław Chromry, "Bez tytułu", 2020, fot. dzięki uprzejmości artysty

 

Wystąpiłeś kiedyś w śniadaniówce?

 

Nie, byłem w telewizji raz, jako gość programu literackiego, który prowadził Max Cegielski. Agata Passent zjechała wtedy moją twórczość, co było super. Bardzo lubię, jak osoby z salonów nie zgadzają się z tym, co robię. Moje największe spotkanie z telewizją miało miejsce wtedy, gdy Hubert Urbański poprowadził moje spotkanie autorskie.

 

Chciałeś też wziąć udział w "Milionerach".

 

Tak, ale nie przeszedłem eliminacji. Ale to było jeszcze wtedy, zanim się poznałem z Hubertem Urbańskim, więc nie było żadnych koneksji. Byłem na planie "Milionerów", Hubert mnie zabrał. Wiem, jaki oni mają klucz – nie chcą osób pracujących w reklamie, w sztuce, bo się boją, że ktoś taki im rozwali program dziwnie się zachowując. Ale to zależy od programu – ostatnio była kolejna edycja "Big Brothera", którą wygrał koleś o imieniu Kamil, postać na miarę Tymona Tymańskiego. Miał na siebie taki pomysł, żeby ze wszystkimi się skłócić. Wszyscy go nienawidzili. Na początku opowiadał, że jego mama dokonała samospalenia, ojciec umarł w męczarniach, a on sam przeżył pięć żyć – a ludzie mu w to wierzyli. I na kłamstwie i zabawie wygrał ten program. Taka kreacja w mediach jest czymś niesamowitym i wymagającym wielkiej odwagi. Szanuję też długoletnie kreacje medialne. Ja nigdy nie chciałem być artystą znanym tylko w świecie sztuki. Nie mam nic do ludzi, którym na tym zależy, ale ja robię sztukę o serkach homogenizowanych, więc powinna ona dotrzeć do wszystkich, którzy jedzą te serki, a jedzą je nie tylko artyści. Najlepsze, co mnie spotkało w mojej twórczości, to fakt, że kod, którym się posługuję, jest czytelny dla dużej grupy odbiorców, o których bym w życiu nie pomyślał – od psychoterapeutów do najbardziej wyśmiewanej grupy społecznej, czyli coachów. I jestem pewien, że znalazłem się w niejednej prezentacji motywacyjnej.

 

picture 7053865 1516806669Autor: Piotr Policht

Piotr Policht – krytyk sztuki, od czasu do czasu bywa też kuratorem. W Culture.pl pisze o sztukach wizualnych i okolicach. Redaktor magazynu „Szum”.

 

LOGO culture pl

wywiady na pasku