piątek, 29 marca 2024
r.nowakRozmawiamy z Romualdem Nowakiem - historykiem sztuki i dyrektorem Panoramy Racławickiej, brzeżaninem - o zwodzonym mostku, który o wszystkim zdecydował, o muzeum jednego obrazu, o bliskim kontakcie z Janem Pawłem II i o rozczarowaniu polityką oraz o pomniku, który stanie się symbolem Brzegu.

 

LESZEK TOMCZUK: Czym dla pana jest Brzeg?

ROMUALD NOWAK: Brzeg to całe moje życie! Urodziłem się tutaj i od początku mieszkam, nawet w tej samej kamienicy, gdzie teraz rozmawiamy. Co prawda z III piętra wylądowałem na parterze, ale ciągle jestem u siebie /śmiech/. W Brzegu zdobywałem wykształcenie i nawet poznałem swoją żonę. Krótko mówiąc Brzeg to dla mnie wszystko i życia poza tym miastem nawet nie próbuję wyobrazić. Choć zawodowo związałem się z Wrocławiem i wielokrotnie mógłbym tam się przenieść, nigdy jednak na to się nie zdecydowałem.

Czyli Brzeg to tylko miejsce noclegowe?

To złe określenie. Brzeg jest miejscem z którym identyfikuję się emocjonalnie i w którym bardzo dobrze mi się żyje. Zawsze to podkreślam, że przytrafiło się mi optymalne rozwiązanie i właśnie w Brzegu czuję się naprawdę szczęśliwy. Znam mnóstwo ludzi i sam jestem rozpoznawany i to bardzo mi odpowiada.

Kiedy tak się kocha swoje miasto to oddaje się mu wszystkie siły, a pan od lat za chlebem wędruje do stolicy ościennego województwa, co  o tym zadecydowało?

Wrocław dla historyka sztuki jest miejscem wyjątkowym, tam od kilkudziesięciu lat pracuję w Muzeum Narodowym, co absolutnie nie koliduje w byciu pełnoprawnym brzeżaninem i bynajmniej nie wpływa na uczucie do tego miasta. Aktywność zawodową rozpocząłem jeszcze jako student dzięki inspiracji prof. Mieczysława Zlata - monografisty i autora przewodnika po brzeskich zabytkach, który stał się moim guru i idolem, bo z jego książek po raz pierwszy czytałem o tutejszych zabytkach. I nagle spotkałem się z nim na Uniwersytecie Wrocławskim! Profesor niejako zadecydował o mojej drodze życiowej, pomógł w starcie zawodowym i u niego napisałem pracę magisterską.

Jaki pierwszy impuls zadecydował, że zechciał pan zostać historykiem sztuki?

W zasadzie dwie rzeczy, dzisiaj może już trochę śmieszne i anegdotyczne. Ot, jako dzieciak w latach 60-tych maniacko chodziłem do brzeskiego muzeum, kupowałem za złotówkę bilet, by podziwiać jeden eksponat. Był to drewniany most zwodzony /śmiech/, myślałem sobie wtedy: jakie fajne miejsce i co musiałbym zrobić żeby pracować w takim otoczeniu. Jak to w życiu bywa zaliczyłem zakręt i przez 3 dni uczyłem się w Technikum Weterynaryjnym w Nysie /śmiech/. Przez moment chciałem leczyć zwierzątka i pracować we wrocławskim ZOO. Uciekłem stamtąd po pierwszych zajęciach praktycznych i wylądowałem w brzeskim liceum, a tam trafiłem na prof. Teresę Słowikowską-Olejarczyk, żonę znanego poety Marka Jodłowskiego. Te dwie osoby w nas - młodych ludziach rozbudziły miłość do sztuki i szeroko rozumianej kultury. Dzięki nim regularnie jeździliśmy do teatru i opery, zwiedzaliśmy muzea oraz wystawy. Już w III klasie liceum wiedziałem, że będę studiował historię sztuki, choć miałem obawę czy pokonam 15 innych chętnych do zostanie studentem takiego kierunku /śmiech/.

Aż takie wysokie schody?

W danym roku przyjmowano tylko 10 studentów a chętnych było 150. Dostałem się za pierwszym razem i bardzo pomógł mi właśnie... Brzeg! Egzaminujący prof. Harasimowicz koniecznie chciał wydusić ze mnie wiedzę o zabytkach mojego miasta, ja z kolei chciałem popisać się wiedzą o całym Śląsku /śmiech/. No i wtedy wszystko się zadecydowało. Wcześniej przecież zdobyłem licencję przewodnika brzeskiego, tu muszę podkreślić, że dzięki dyr. Pawłowi Kozerskiemu, i miałem dosyć ugruntowaną wiedzę o naszym mieście. Już po egzaminie wiedziałem, że indeks mam w kieszeni. A już studia to była sama przyjemność. Oczywiście mój zapał studzili rodzice, którzy powtarzali: ?synu - z gzymsów nie wyżyjesz" /śmiech/.

A jednak cały czas pracuje pan w muzealnictwie?

Po dziesięciu latach zajmowania się barokową rzeźbą, niejako w sytuacji awaryjnej, stałem się dyrektorem Panoramy Racławickiej. Jest to jedyna tego typu instytucja w Polsce. W tym roku minie 21 lat mojego dyrektorowania. Na początku miałem mnóstwo obaw, nie godziłem się wewnętrznie na rozbrat z barokiem /śmiech/ i nawet zastrzegłem przy kontrakcie, że z tych obowiązków nie rezygnuję. Moi przełożeni na tym zyskali bo przecież pracuję na dwóch etatach! Zajmuję się kolekcją 1,5 tys. rzeźb i napisałem katalog poświęcony naszym zbiorom i organizuję różne wystawy, m.in. w Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu, gdzie stała ekspozycja liczy sobie już ćwierć wieku. Wybitne dzieła doskonale się bronią i są odwiedzane przez licznych turystów z całego kraju i zagranicy.

Jak Panorama Racławicka jest ulokowana organizacyjnie?

Panorama stanowi oddział Muzeum Narodowego we Wrocławiu, a krótko mówiąc jesteśmy ?muzeum jednego obrazu" i do dziesięcioleci uchodzimy za największą atrakcję turystyczną Dolnego Śląska. Rocznie odwiedza nas ponad 300 tys. widzów, co stawia Panoramę w pierwszej dziesiątce muzealnego rankingu, obok Wawelu, Zamku Królewskiego, Malborka itd.

Można śmiało powiedzieć, że w kulturze jesteście kurą znoszącą złote jaja?

Tak! Gdybyśmy byli instytucją samodzielną to każdy z 32 pracowników jeździłby mercedesem. Zarabiamy dobrze, ale wszystkie pieniądze idą do wspólnej, niekiedy deficytowej skarbonki i częstokroć musimy wręcz walczyć o pieniądze na bieżącą działalność. Wypracowujemy niemałe zyski przy dość specyficznej, niejako reglamentowanej formie zwiedzania, kiedy na platformę widokową jednorazowo może wejść tylko 70 osób. W sezonie pracujemy od 7.00 do 22.00 i za każdym razem mamy komplety widzów.

Panorama przyciąga niezwykłych gości, kogo szczególnie pan zapamiętał?

To kolejny atut mojej pracy, bowiem zyskuję możliwość spotykania największych z wielkich ludzi naszego kraju a nawet świata. Oczywiście największym zaszczytem było odwiedzenie Panoramy przez samego Jana Pawła II. Miało to miejsce 1 czerwca 1997 roku, kiedy papież przybył do Wrocławia na Kongres Eucharystyczny. Wizyta była wielką niespodzianką i zarazem zaskoczeniem, bowiem nikt nas nie uprzedzał o takiej ewentualności. Po mszy plenerowej przy Hotelu Wrocław wstąpiłem do firmy ażeby zorientować się o frekwencji w tak szczególnym dniu i nagle zostałem wezwany przez Komendanta Wojewódzkiego Policji do hotelu Savoy, gdzie już obradował cały sztab z ministrem Sobotką na czele oraz szefami służb ochronnych zabezpieczających pielgrzymkę papieża. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie, że Ojciec Święty zechce odwiedzić Panoramę. Zapytano mnie o jedno, czy nasza placówka jest bezpiecznym miejscem i czy jesteśmy w stanie na cito taką osobę przyjąć. Nastąpiło to około 21.00, już po zakończeniu zwiedzania przez ogół turystów. Wcześniej obiekt został bardzo szczegółowo sprawdzony, nigdy wcześniej ani później, kiedy nawet gościliśmy koronowanego głowy, takich kontroli nie przeżyliśmy.

Czy niezwykły gość był zainteresowany ekspozycją?

Jan Paweł II miał być u nas tylko 15 minut, kardynał Dziwisz zapowiedział, że papież jest już bardzo zmęczony. Zwiedzanie przeciągnęło się do prawie godziny. Papież był zachwycony, przystawał się co chwilę i powtarzał: ecco! Zwrócił uwagę na Kościuszkę podkreślając uniwersalność polskiego bohatera narodowego i zatrzymał się na dłużej przy krzyżu, który przypominał mu miejsca z młodości.

Kogo jeszcze pan szczególnie zapamiętał?

Król Belgów Albert, królowa Beatrix, z noblistów - Czesław Miłosz, ludzie kultury i sztuki oraz polityki: Leszek Kołakowski, Andrzej Wajda, Jerzy Waldorff, Aleksander Kwaśniewski, Jan Nowak Jeziorański, cała plejada aktorów i wielu, wielu innych. Staramy się wychwytywać znakomitości ale przy natłoku widzów nie zawsze dajemy radę. Największym nieporozumieniem, a dla nas wstydem było, kiedy jeden z kosmonautów amerykańskich, który stąpał po Księżycu, aby zobaczyć Panoramę musiał kupić bilet o tzw. koników /śmiech/.

W Polsce nie ma pan swojego odpowiednika, zapytam więc: z kim pan wymienia zawodowe doświadczenia?

Takie stanowisko oczywiście nobilituje ale i nakłada wielką odpowiedzialność. Niestety, nie ma w Polsce gotowych, wypracowanych przez kogoś recept pomocnych przy rozwiązywaniu pojawiających się problemów. Mało kto wie, jaka to skomplikowana technologicznie machina. Cała ekspozycja wymaga mnóstwa zabiegów: od porządków po oświetlenie; stworzenie optymalnych warunków dla samego dzieła i jak najlepszej jego prezentacji. Komentarz na platformie widokowej możemy wysłuchać w 16 językach świata i ktoś musiał o tym wcześniej pomyśleć.

 

r.nowak

 

Wszystko na waszych barkach?
 
Jakąś pomoc uzyskuję od kolegów ?panoramistów" ze świata. Jestem członkiem Międzynarodowej Konferencji Panoram i co roku spotykamy się w innym mieście. W samej Europie mamy 12 podobnych instytucji. Oprócz panoram europejskich widziałem już dzieła w USA i w Chinach, gdzie te formy prezentacji wciąż się rozwijają. W roku 1986 naszą Panoramę odwiedził p.o. I sekretarza Komunistycznej Partii Chin Cyo Zijang, ten sam, który przeciwstawił się maskarze studentów na Placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie. Człowiek ów zafascynował się naszą ekspozycją i zadecydował o przeniesieniu pomysłu do Chin. Chodziło oczywiście o cele propagandowe. W księdze pamiątkowej wpisał się m.in. takimi słowami: ?Wspaniale odtworzona wielka bitwa to dobra lekcja historii". Na ten moment Chińczycy mają już 22 swoje panoramy!

Czyli Wrocław dla Chin stał się wzorcem?

Tak! Powiem więcej: oni skopiowali nawet architekturę naszej rotundy powtarzając te elementy, które my oceniamy krytycznie /śmiech/. Taki welon, który pojawia się nad głowami widzów na platformie widokowej, powinien być wizualnie lekki, nasz jest przyciężkawy i został wykonany z falistej blachy. Chińczycy dokładnie powtórzyli nie za dobre naszym zdaniem rozwiązanie, które występuje w ich pierwszym obiekcie. Panoramy wciąż się rozwijają również w Europie i obecnie na terenie Niemiec artysta perskiego pochodzenia Jadegar Asiszi organizuje ekspozycje w opuszczonych obiektach gazowni. W ten sposób otworzył już 4 panoramy w Lipsku i Dreźnie, gdzie stosuje komputerowe efekty audio-wizualne. To co mi wiadomo zarabia na pokazach krocie.

Która z panoram olśniła pana i ?osłabiła" dyrektorskie morale?

Myślę, że nie... Lubię panoramę holenderską w Hadze ale nasza jest najlepsza. Zresztą takiego zdania są koledzy ?panoramiści", którzy gościli we Wrocławiu na III Międzynarodowej Konferencji Panoram. I nie podejrzewam nikogo o kurtuazję, jestem przekonany do prawdziwości wyrażanych ocen.

Może to zasługa wielkich pomysłodawców, czyli Jana Styki i pozostałych malarzy?

Coś w tym jest ponieważ większość dzieł malowali artyści trzeciorzędni. Panorama Racławicka to przecież efekt pracy największych ówczesnych gwiazd malarskich: Wojciecha Kossaka, Jana Styki, Tadeusza Popiela, Zygmunta Rozwadowskiego, Teodora Axentowicza, no i wreszcie Ludwika Bollera - pejzażysty, żyjącego i tworzącego w Monachium.

Czy twórcy liczyli na zarabianie, czy też kierowali się wyłącznie poczuciem patriotyzmu?

Panoramy zawsze przynosiły zyski i były na to nastawione, także Panorama Racławicka. We Lwowie przez 50 lat ekspozycją zajmowała się spółka akcyjna i z dokumentów obrazujących spory pomiędzy twórcami wnioskujemy, że zryw patriotyczny był ważny, owszem, ale nie najważniejszy.

Czy dzieło ma równie dobre warunki we Wrocławiu, jak w okresie przedwojennym we Lwowie?

Myślę, że nawet lepsze! We Lwowie konstrukcję i szereg elementów towarzyszących dziełu wykonano z drewna i usypano z ziemi. My wszystko zastąpiliśmy sztucznymi materiałami (pianobeton wynaleziony na Politechnice Wrocławskiej), neutralnymi dla płótna i dzięki temu wyeliminowaliśmy zagrożenie mikrobiologiczne. We Lwowie było wyłącznie naturalne oświetlenie, a u nas jest specjalna iluminacja umożliwiająca dostęp w nieograniczonym czasie i o każdej porze roku.

Jakie było zagrożenie podczas powodzi tysiąclecia?

Pobliski Ostrów Tumski mocno walczył o przetrwanie i nasza Rotunda też była zagrożona. Na szczęście dzieło nie ucierpiało ale mieliśmy przygotowany wariant awaryjny. Zaszkodził nam wysoki poziom wód gruntowych i woda pojawiła się w Małej Rotundzie. Nasz obiekt był bardzo często pokazywany w relacjach telewizyjnych, jako symbol Wrocławia otoczony zewsząd powodziową falą.

Wróćmy do Brzegu, w jakich dziedzinach pan się tu udziela?

Mam stałe punkty działania i wbrew pozorom wiele dla Brzegu robię. Zajmuję się choćby ratowaniem zabytków, wciąż pracujemy nad zabezpieczeniem kościoła pofranciszkańskiego na Pl. Młynów. W bieżącym roku zdobyliśmy kolejne pieniądze na palowanie terenu obok zagrożonej wieży. Wspieram Parafię Św. Mikołaja w konserwacji tryptyku Św. Rodziny, po trzech latach prac widać już efekt. Jestem współorganizatorem Festiwalu Corda Cordi, itd.

Wyłączył się pan z polityki samorządowej?

Uznałem, że więcej ze mnie pożytku i przy okazji osobistej satysfakcji będzie w działaniu na rzecz Brzegu poza sferą polityczną, która zamiast ułatwiać pracę wiązała niekiedy ręce /śmiech/. Mój rozbrat z polityką, ze złymi emocjami i tą całą nerwowością jest wyborem zupełnie świadomym i całkowicie dobrowolnym.

Na zakończenie chcę zapytać o budzący skrajne emocje zielony pomnik. Jak zrodził się sam zamiar?

Pomysł budowy pomniku papieża rzucił w 1998 roku p. Janusz Jakubów, który jednak po dwóch latach wycofał się z przewodniczenia komitetowi. Komitet zetknął się z dość niezręczną sytuacją: niby wszyscy pomnik chcieli, ale nie wiadomo skąd należało wziąć na to środki. Dotychczasowy przewodniczący zrezygnował z prac w komitecie uznając, że być może jego osoba budzi jakieś kontrowersje, co przekłada się na mizerny przypływ finansów. W takiej sytuacji, zupełnie nieformalnie stanąłem na czele komitetu. Niewiele działo się przez 7 lat i do idei budowy wróciliśmy już po śmierci papieża. Wciąż borykaliśmy się z jednym: brakiem środków. Nawet w początkowym okresie, na fali żałoby po papieżu, pieniądze nie wpływały. Co innego deklaracje i zapewnienia, a co innego proza życia.

Pytanie najprostsze: podoba się panu dzieło finalne?
 
r.nowak3Już na początku prac społecznego komitetu powstał szkic rzeźbiarski (bozzetto) i przyjęto wybraną koncepcję. Szersze grono ludzi ?wydyskutowało" pomnik papieża takiego, jakim go zapamiętaliśmy z ostatnich lat: kroczącego i w wieku już zaawansowanym. Pierwotnie cokół symbolizujący drogę miał być jeszcze dłuższy, ale stało się trochę inaczej. Na każdym etapie tworzenia rzeźbiarz przedstawiał swoją wizję i komitet akceptował proponowane rozwiązania, najpierw w modelu 1:10, potem 1:1, co było przecież przy różnych okazjach upubliczniane. Pomnik nie budził emocji dopóty dopóki był pokazywany w kolorze brązu, z naturalną patyną. Sama forma pomnika, jak myślę, nie jest kontrowersyjna, zastanawiamy się tylko nad zielenią. W umowie z artystą zawarliśmy określenie ?patynowany" i być może naszym błędem było, że nie uściśliliśmy stopnia wybarwienia. Artysta (p. Jerzy Bokrzycki, również brzeżanin) wyszedł z założenia, że pomnik z brązu wcześniej czy później pokryje się naturalną śniedzią i postanowił chemicznie nadać mu odpowiednią patynę. Przywiózł gotowe dzieło w przeddzień odsłonięcia i w zasadzie nie mieliśmy już na nic wpływu. Artysta obiecał zresztą, iż jeszcze przed beatyfikacją, dokona korekty patyny. Ufam, iż efekt będzie widoczny dla wszystkich.

Jest pan zawiedziony?

Nie, nie czuję się zawiedziony. Wbrew temu co wielu ludzi mówi o pomniku uważam, że cała koncepcja jest bardzo udana i potwierdzają to profesjonaliści naprawdę znający się na rzeźbie. Pomnik pięknie wkomponowuje się w urbanistyczny ciąg ulicy Długiej i zaczyna już być symbolem naszego miasta. Nie zwracam uwagi na te wszystkie rankingi pomników papieża, bowiem gusty są różne. Jestem w stanie każdego zrozumieć i uważam, że wszyscy mamy prawo do indywidualnej oceny. Ale monument już stoi i powoli wrasta w nasze miasto.

Korzystam z okazji i zapytam fachowca - historyka sztuki: czy brzeski papież obroni się w kontekście historycznym?

Jestem już dziś pewny, że dzieło p. Bokrzyckiego przetrwa i za ileś lat będzie uważane za jeden z lepszych pomników. Jeśli miałbym okazać jakieś niezadowolenie to pewien dyskomfort odczuwam z faktu, że ludzie traktują miejsce na Długiej, jako symboliczny grób Jana Pawła II - składając tam wiązanki i paląc znicze. A to przecież tylko pomnik, na razie papieża, a od 1 maja br. błogosławionego. Minie trochę czasu i historia zrobi swoje. Brzeg przyjaźni się z niemieckim Goslar, symbolem tego miasta są dwie figury konne na  pomnikach w samym centrum, które są jeszcze bardziej zielone. Tamtejsza rzeźba liczy sobie ponad sto lat i absolutnie nikogo nie razi. Stojący do 1945 r, niemal w tym samym miejscu co pomnik Jana Pawła II, pomnik Marcina Lutra także posiadał zieloną patynę.

Dziękuję za rozmowę.

 

wywiady na pasku