piątek, 19 kwietnia 2024

umrzec frontByć w Indiach i nie wylądować w Waranasi, to tak jakby w Indiach się nie było... Można przybyć o własnych siłach, czymkolwiek dojechać, przypłynąć na falach Gangesu, no i właśnie wylądować. W ponad trzymilionowym mieście znajdziemy wszystko, rownież port lotniczy.

Wydaje się, że aeroport powstał z powodów praktycznych, czyli życiowych, a tak naprawdę śmiertelnych. Wszak pobożny Hindus po śmierci powinien być jak najprędzej spopielony, kilkanaście godzin po zawiadomieniu najbliższych, i najlepiej by spełniło się to właśnie w Waransi. Samolot jest zatem najszybszym karawanem, choć nie wszystkich na podniebny transport stać.

Waranasi przez niektórych bywa nazywane miastem śmierci, ale pulsujące na każdym kroku życie nie stygmatyzuje tego miejsca ostatecznością.
W kontekście historycznym - Waranasi (dawniej: Benares), leżące w Stanie Uttar Pradesh jest miastem najpotężniejszego z hinduistycznych bóstw - Śiwy. Według legendy to On - stwórca i niszczyciel, który ma jeszcze 1008 innych imion - miasto założył. Kilkanaście kilometrów na wschód znajduje się Park Jeleni z przylegającym doń zespołem odkrywek archeologicznych. W tym miejscu Budda głosił swoje pierwsze kazania, a jego słuchaczami było wtedy jeszcze zaledwie pięciu ascetów. Tak więc dzięki Śiwie i Buddzie świętość oraz potęga Waranasi jest nie do zakwestionowania.

Do naświętszego miasta w Indiach przybywają tysiące pielgrzymów, z naciskiem na tych zaawansowanych wiekowo. Hindus prawdziwie wierzący pragnie umrzeć właśnie tam, gdzie najszybciej połączy się ze świętą rzeką poprzez wysypanie do niej popiołu z kremacji. Wreszcie osiągnie nirwanę, wyzwoli się z zaklętego kręgu narodzin i śmierci, kończąc wędrówkę dusz zwanej sańs'rą.
Na słynnych gathach, czyli schodach do rzeki, ciągnących się przez 17 kilometrów, spotkamy starców, ludzi chorych i kalekich oczekujących na śmierć oraz licznych ascetów. Niezwykli, posągowi, kolorowi i jakby z nie tego świata, zawsze przyzwalająco uśmiechnięci - s'dhu; wędrowni asceci, żyjący według reguł religii hinduistycznej, ze splecionymi włosami w stylu dźiata, co my nazywamy dredami. To grupa ludzi w Indiach bardzo szanowana, uznawana wręcz za świętych. Dlatego po śmierci, jako "czyści", nie podlegają spaleniu. Ostatni akord ich życia to zatopienie w rzece z kamiennym balastem.

 

sadhu1 Fotor Collage

 

Prawda jest bardziej złożona, ludzie ciągną na ghaty nie tylko by dokonać żywota. W świętych wodach Gangi pragną dokonać rytualnych ablucji (pudźa). To najlepszy sposób na zmycie doczesnych grzechów. Obok spotkamy ludzi medytujących w niewyobrażalnych pozach, trochę dalej przedziwny, jakby nabożny trening wykonywany zespołowo na komendę moderatora wyposażonego w mikrofon i sprzęt nagłaśniający.

Turyści przybywają na ghaty głównie z ciekawości. Zbierają się bladym świtem, kiedy słońce sennie przygląda się w rzece i zaczyna rozświetlać jej wyniosły brzeg z niezwykłymi schodami. Uwzględniwszy kierunek nurtu jest to lewa strona Gangesu, szczelnie zabudowana niespotykanymi w świecie obiektami. W wolno przepływających łodziach przybysze z innego świata gapią się na kosmiczne obyczaje kosmicznych ludzi. Półtoragodzinny rejs wzdłuż ghatów gwarantuje przeżycia wyjątkowe. Odbywamy przejażdżkę ku cudzej śmierci, zmąconą komercją, a raczej prozą tamtejszego życia, co wyraża się w tym, że do turystycznych łodzi podpływają sprzedawcy tandetnych pamiątek. Cóż, każdy sposób na zarobienie paru rupii jest dobry. Tu należy przyznać, że handlarze są mniej nachalni niż gdzie indziej. Może chcą uszanować świętość tego miejsca?

 

ghaty Fotor Collage

 

Rytuał pudźi wydaje się być zawiły. Codziennie o świcie kąpie się ok. 50 tys. osób. Parę stopni wyżej medytują jogini, wróżbici przepowiadają przyszłość, jacyś pielgrzymi robią pranie i rozkładają szaty do wysuszenia, a jeszcze inni oferują różne formy masażu: dłoni, stóp lub głowy. Kąpiel przebiega w określonym porządku tego samego dnia w kolejnych ghatach: Asi, Dasaswemedh, Barnasangam, Panćaganga, Manikarnika. Dandi Ghat są zarezerwowane dla ascetów, a tuż obok najsłynniejsze pod względem turystycznym Hanuman Ghat tłumnie oblegają zszokowani turyści. Pośród nimi znajdziemy ciekawskich Hindusów, którzy nie przybyli tutaj w celach rytualnych.

Zwłoki pali się w Harishćandra (Smaśan Ghat). To miejsce znacznie różni się od pozostałych, wre tam mozolna praca: każdego dnia przygotowuje się nawet 200 stosów kremacyjnych. Pomiędzy nimi spotkamy święte krowy, kozy, psy i oczywiście gapiów. Jeśli ktoś widział w telewizji rytuał kremacji to i tak dozna szoku poznawczego.
Stos płonie do siedmiu godzin. Na biało wystrojemi żałobnicy (wyłącznie mężczyźni) nie wyglądają na smutnych. Kobiety znajdują się w oddali i nie muszą przywdziewać żałobnych sari. Po jakimś czasie najbliższy członek rodziny (najstarszy syn) uwolnia duszę poprzez rozbicie czaszki metalowym prętem.
Kremacją zajmują się wyłącznie nietykalni - chadal. W Indiach to najniższa kasta, tzw. pariasi, którzy mimo oficjalnego zakazu i wymierzanych kar, są ludźmi prześladowanymi. Pomyśleć: oddajemy zwłoki swoich najbliższych w ręce ludzi, którymi pogardzamy!
Ciągle przebywający w trującym dymie i umorusani sadzą, częstokroć poparzeni, nietykalni zapadają na choroby dróg oddechowych i umierają niedożywszy starości. Ich los podzielają dzieci, które przejmują zawód ojców. Wcześniej malcy trudnią się zbieractwem wszystkiego, co zostaje po pogrzebie i potem ulicznym handlarzom odsprzedają kwiaty, wykorzystane już całuny lub wygrzebują z popiołów kosztowności. Nie trzeba dodawać, że Harishćandra to ich jedyny dom.

 

ghaty

 

Niektóre przewodniki instruują by turyści w Samaśan Ghat chowali aparaty i wystrzegali się fotografowania. Nie wszyscy stosują się do zakazu, zwłaszcza z poziomu rzeki. Bynajmniej nie widać gniewnych spojrzeń ze strony pariasów ani żałobników, zdolnych rzekomo do samosądu. Ostrzega się też, że w nurcie znajdziemy płynące szczątki ludzkie. Tutaj pełne zaskoczenie: Ganges wydaje się być czystą rzeką, co nie powinno dziwić, przecież wypływa z nieodległych Himalajów. Dlatego widok pielgrzymów kąpiących się nieopodal miejsca wysypywania popiołów, czy niewiele dalej robiących pranie i - co najbardziej szokuje - czerpiących wodę do picia, wydaje się czymś zwyczajnym, oswojonym i przede wszystkim... nieszkodliwym.

Mógłby ktoś powiedzieć, że zmarłym nie okazuje się należnego szacunku, ale to nieprawda. W hinduskim zgiełku biały człowiek długo nie potrafi się odnaleźć, musi wyjść z szoku i dopiero wtedy zacząć odkrywać ten świat. Dlatego nie mamy prawa wydawać kategorycznych sądów. A niby czym się różnimy od Hindusów ze swoimi ceremoniałami, naszą przesadną celebrą, której oni do szczęścia nie potrzebują?

Ghaty. Wszechobecny pył z licznych stosów kremacyjnych wdychany do płuc. Woń palonych zwłok specyficzny, ale niekoniecznie trudny do zniesienia. W drodze powrotnej, już na 280. kilometrze na północ od Waranasi, matka natura zrzuca obfity deszcz. Jest tak, jakby chciała spłukać kurz niezwykłego dnia, który właśnie się dopełnił. Potem w autobusie ponad 700 km drogi do New Delhi, po każdym zmrużeniu oczu, przy kolejnej próbie drzemki, odtwarzają się wryte w pamięć obrazy palonych zwłok.

Prochy z kremacji lądują w Gangesie, który nazywany jest matką. Ojcem jest słońce.

 

 

 

reportaze na pasku