środa, 01 maja 2024

podrobka2-41200 km w głąb kontynentu, 10 godzin nocnym pociągiem o jakim pasażerowie z krainy, gdzie bursztynowy swierzop i gryka jak śnieg biała, mogą jedynie śnić. PKP po chińsku: przychylność / komfort / punktualność. Podróż z wiosny w pełnię lata. Budząca się pekińska wiosna w ciągu jednej nocy przemienia się w dotkliwy upał, + 35 C uderza już w momencie opuszczenia klimatyzowanego wagonu.

 

Oto Xi'an dawna stolica cesarstwa. Bardzo sucho, gdzie deszcze padają jedynie we wrześniu, a zimą mrozy dochodzą do -10 C. Zdetronizowany przez Pekin Xi'an z obecną stolicą ma coś wspólnego, co widać i czuć, a tak naprawdę mniej widać a więcej czuć, to smog mianowicie.

Znaleźliśmy się na końcu Jedwabnego Szlaku, choć Chińczycy twierdzą, że to jego początek. Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Obecnie mieszka tam 8 mln ludzi, a już za Mieszka, kiedy u nas jeszcze szumiały knieje, żyło w pełnej harmonii 2 mln przedstawicieli rożnych wyznań i kultur. Metropolia słynąca z tolerancji, o czym zaświadcza sama nazwa - Xi'an: xi - zachód; an - pokój.
Do Xi'an przyjeżdża się dla Terakotowej Armii, datowanej na rok 250 ne, składającej się na niemający precedensu w jakiejkolwiek kulturze grobowiec pierwszego cesarza Qin Shi. Według współczesnych kanonów to niepojęta fanaberia, która miała zagwarantować cesarzowi władzę nawet po śmierci. Przypadkowego odkrycia dokonało w 1974 r. trzej chłopów kopiących studnię na prywatnym poletku. Do tej chwili odkryto 7,5 tys. naturalnej wielkości figur żołnierzy z końmi, powozami i uzbrojeniem. Prace archeologiczne nie ustają i jest to pomnażająca się w iście chińskim tempie turystyczna żyła złota. Obcokrajowiec odnosi wrażenie, że 8 mln Chińczyków żyje wyłącznie z terakoty, będącej wyróżnikiem całej prowincji i którą napotyka na każdym kroku. Na niepoliczalnych straganach z pamiątkami, jako dekoracje w przepięknych parkach i w licznych manufakturach.

 

podrobka2-1

podrobka2-2

podrobka2-3

 

Jedwabnym Szlakiem do Xi'an dotarli muzułmanie i zaczęli handlować jedwabiem, kolejnym skarbem prowincji, wsparli Chińczyków niepotrafiących porozumieć się z obcymi, stali się handlowymi pośrednikami z przybywającymi z dalekiego świata ziomkami i osiedli już na stałe. Obecnie stanowią barwną mniejszość kulturową i koncentrują się w wydzielonej dzielnicy, gdzie panuje niepowtarzalny klimat. W ornamentyce dominuje patworch muzułmańsko-buddyjski, np. meczety z elementami pagody. Ciekawe, że chińscy muzułmanie w większości są skośnoocy, a jedyne co ich wyróżnia to baszłyki lub tarbusze na głowach i z rzadka długie szaty, tzw. galabije.
Słowa 'muzułmanin' w języku chińskim nie ma. Ludzi tego wyznania nazywa się, po prostu: "ci, co jedzą krowy". Rasa biała z kolei to "długie nosy". Trochę to prześmiewcze i dlatego niektórzy żartują, że płaskie nosy Chińczyków ułatwiają im chłeptanie wody z kałuży. Choć to dowcip niezbyt wysokich lotów.

 

podrobka2-4

podrobka2-5

 

Współczesne Xi'an to całe dzielnice drapaczy chmur do zasiedlenia. W chińskim pejzarzu powtarzalność obserwowana podczas całej podróży i skłaniająca do zadumy. W centrach miast burzy się stare hutongi (hutong - wąska uliczka) i przesiedla ludzi, zachętami i propozycjami nie do odrzucenia, niekiedy pewnie przymusowo. A to rodzi dylematy i trudne pytania. Jak tu z dnia na dzień żyć? W oderwaniu od ziemi, bez swojego drobiu, kozy żywicielki, wyrąbanego przez kolejne pokolenia na zboczu poletka ryżowego?

 

podrobka2-6

 

Rozsławiony przez kinematografię Klasztor Shaolin faktycznie odrodził się na zgliszczach w latach '70-tych ub. wieku, dzięki finansowemu wsparciu Amerykanów mimo, że komunistyczne władze uznawały wówczas USA za wcielenie zła. Z oryginału zostało trochę terakoty, jakieś głazy i oczywiście legenda sięgająca 377 r. ne. Jedyne pamiątki z przeszłości to liczne pagody poświęcone mnichom tutaj pochowanym, którzy przez wieki modlili się na Górze Shao Shih, Teng Fon Hsien w prowincji Huo Na.

Dzisiejszy Shaolin jest chińską podróbką, ale w znakomitym stylu. Gdyby nie świadomość o rekonstrukcji, naprawdę jest czym się zachwycać. Z pewnością nie mamy do czynienia z amerykańskim Disneylandem. To trochę taki nasz Zamek Warszawski: wszystko dopięte i wystylizowane na oryginał. Innego porównania nie znajduję, uwzględniając oczywiście zupełnie nieprzystające klimaty. Klasztor znowu jest instytucją sakralną, gdzie żyją mnisi.

 

podrobka2-7

podrobka2-8

podrobka2-9

 

Obiekt kultu szeroko otwarty również dla zwiedzających i do nich przystosowany z czyściutkimi i bezpłatnymi (!), dostępnymi na każdym kroku toaletami, co jest zwyczajne także na pozostałych szlakach, przy kolejnych atrakcjach i w innym prowincjach. Ot, chińska norma w zakresie WC.

Przez klasztor przewalają się ogromne tłumy. I znowuż odbywa się ceremoniał interrasowego fotografowania. Podobnie, jak na Placu Tian'anmen w Pekinie biali ludzie, będący tutaj w mniejszości, robią za wielce pożądane tło. Niekiedy towarzyszy temu zawstydzenie, ale generalnie wszyscy mają niezły ubaw. Każdy Chińczyk dysponuje jakimś pstrykadełkiem i zapisuje obrazy nie wiadomo po co, a raczej pewnie po to, by za chwilę wyrzucić nas z pamięci flash.
Oczywiście mnóstwo pamiątek, w czym Chińczycy są absolutnie niepodrabialni i trudno się dziwić, że ich wyroby znajdziemy na zakopiańskich Krupówkach i przy sopockim Monciaku. Wspaniałe zabudowania klasztoru można podziwiać z poziomu kolejek prowadzących na przeciwległe wzniesienia, skąd roztacza się zapierająca dech panorama. U podnóża zlokalizowane szkoły, gdzie na wielkich placach setki młodych mężczyzn doskonalą się we wschodnich sztukach walki.

 

podrobka2-10

podrobka2-11

 

Rozczarowaliśmy się ociupinę przereklamowanym Shaolin, tą całą turystyczną szarańczą, i musimy wreszcie zjechać na wypoczynek w jakimś hotelu. Oczywiście w Chinach nie ma przypadków. Ichniejszy "Orbis" zawiezie pod właściwy adres i pozahotelowej restauracji (w pierwszej części wyjaśniałem, dlaczego tak się dzieje). A będzie to Zhengzhou - miasto o statusie prefektury miejskiej, gdzie pobliski Shaolin Temple jest główną, a może i jedyną atrakcją przyciągającą gości. Tak naprawdę w Zhengzhou z turystycznego punktu widzenia nie ma nic. Ot, kolejne zwykłe chińskie "miasteczko" z ponad dwoma milionami mieszkańców. W całej prefekturze brakuje zabytków i jakichś ekstra atrakcji, mimo, że rejon zamieszkują trzy... Warszawy, czyli grubo ponad 6 milionów Chińczyków. Niech żyje i rozkwita Klasztor Shaolin! - niewyczerpane źródło dochodów, w każdym razie trzeba mieć taką nadzieję.

Skłamałbym przekonując, że w Zhengzhou nic się nie dzieje. Przy głównych traktach wyburza się całe rzędy zabudowań, po lewej i po prawej, domostw starych i nowych i tak dziesiątkami kilometrów. W celu poszerzenia ulic i chodników oraz budowy kolei podziemnej. Powstaje pytanie: co z wysiedlonymi lokatorami? Czekają na nich gotowe drapacze chmur, ultranowoczesne osiedla okalające stare miasto. Ogromne skupiska wieżowców o wyrafinowanych kształtach i niekiedy szokujących elewacjach, częstokroć posadowione w szczerym polu. Buduje się do nich drogi, skomplikowane przepusty i zdumiewające pod względem konstrukcyjnym skrzyżowania. Takie obrazki po jakimś czasie okazują się nudną zwyczajnością współczesnych Chin.
Jak to idzie skwitować? Skok w XXII wiek? Z pewnością szok.

 

CDN.

W ostatniej części pomkniemy "pociskiem" na chińską prowincję.

 

CHIŃSKI PLUS (galeria zdjęć) - kliknij
CHIŃSKA PODRÓBKA (1) - kliknij

 

 

 

reportaze na pasku