Trzy lektury i trzy, z pozoru niepasujące do siebie cytaty, czy raczej wyimki. Wiem, że to grzech, Bóg jeden wie, dlaczego tak pokojarzyłem i liczę na odpuszczenie.
Zbliżały się święta...
Nie chodziłem do kościoła, ale rozmyślałem o tych rzeczach. Gdy nadchodził czas upijałem się w samotności i rozmyślałem o Matce Boskiej. To było lepsze od mszy. Upał, pustynia i samotność. Węże i karaluchy. Betlejem to była jakaś dziura na końcu świata. Najnędzniejsza dziura ze wszystkich tamtejszych dziur. Kupa wysuszonych cegieł z gliny, trzcinowa strzecha i bydlęce gówno na ognisko. I jeszcze ci pasterze, owczarze, poganiacze mułów i wielbłądów, koczownicy, brudni, niewyżyci kowboje Palestyny. Mogę sobie wyobrazić, jak nachodzą na ten betlejemski slums, tę kupę glinianych skorup ze słomianym dachem, i widzą w nim kobietę. Pierwszy raz od miesięcy. A ona po prostu wstaje i ich wypędza, każe po hebrajsku, czy tam aramejsku wypierdalać, żeby nie zbudzili dziecka. Smagła i silna jak bogini, ale takich historii nie opowiadają w kościołach, więc nie chodzę, bo wolę pić w samotności i wyobrażać sobie te wszystkie rzeczy, które były na początku.
Andrzej Stasiuk „Taksim"
Hej, kolęda, kolęda!
Warto czasem zerknąć do bożonarodzeniowych szopek wystawianych w parafiach naszego pobożnego kraju. Aranżacje bywają różne, niektóre dorównują opisowi ołtarza polowego feldkurata Otto Katza, jaki Jaroslav Hašek przedstawił w "Przygodach dobrego wojaka Szwejka".
Ów sławny ołtarz polowy pochodził z żydowskiej firmy „Moritz Mahler” w Wiedniu, która wyrabiała wszelkie możliwe przedmioty kultu i dewocjonalia, jak różańce, obrazki świętych itp.
Składał się on z trzech części i był bogato złocony sztucznym złotem, słowem, z wierzchu tylko pozłacany, niczym chwała całego Kościoła świętego.
Bez bujnej fantazji nie można było odgadnąć, co przedstawiają obrazy namalowane na trzech częściach ołtarza. Pewne jest tylko, że był to ołtarz, którego mogliby używać równie dobrze poganie z dorzecza Zambezi jak i szamani Buriatów i Mongołów.
Namalowany krzyczącymi barwami wyglądał z daleka jak kolorowe tablice przeznaczone do badania daltonizmu u kandydatów do służby kolejowej.
Wyróżniała się tam jedna figura. Był to jakiś nagi człowiek z aureolą nad głową i ciałem koloru zielonkawego jak gęsi kuper, kiedy jest w rozkładzie i zalatuje.
Temu świętemu nikt krzywdy nie czynił. Przeciwnie, po obu stronach był otoczony jakimiś skrzydlatymi stworami, które miały przedstawiać aniołów. Widz miał wrażenie, że ten święty mąż ryczy ze zgrozy nad społeczeństwem, które go otacza. Anioły wyglądały na straszydła z bajek, coś tak jak uskrzydlony kot czy też bestie apokaliptyczne.
Przeciwstawieniem tego obrazu był obraz mający przedstawiać Trójcę Świętą. Jeśli chodzi o gołębicę, to malarz nie mógł sprawy zanadto pokpić. Namalował jakiegoś ptaka, który mógł być równie dobrze gołębicą, jak też kwoką z rasy białych wyandottów.
Za to Bóg Ojciec wyglądał jak zbój z Dzikiego Zachodu, taki, jakich się widuje w filmach kowbojskich.
Syn Boży natomiast był przeciwstawieniem tamtego; młody, wesoły mężczyzna z pięknym brzuszkiem, przysłoniętym czymś w rodzaju majteczek kąpielowych. Robił wrażenie sportowca. Krzyż trzymał z taką gracją, jakby to była rakieta tenisowa.
Z daleka wszystko to zlewało się w jedną całość i miało się wrażenie, że obraz przedstawia pociąg wjeżdżający na stację.
Co miał przedstawiać trzeci obraz, nie można było w ogóle dociec. Żołnierze kłócili się zawsze na ten temat i usiłowali rozwiązać ten rebus. Ktoś nawet twierdził, że jest to krajobraz znad Sadzawy. Był wszakże pod tym napis: „Heilige Maria, Mutter Gottes, erbarme unser.”
Skąd co się bierze...
Ażeby poznać różnorodność gatunków i następnie stworzyć prekursorskie dzieło "O powstawaniu gatunków" Karol Darwin wylądował na krańcu świata na Galapagos. O wiele bliżej miał do wsi Taplary na Podlasiu. Bez podróżnego mozołu dowiedziałby się skąd wziął się dzięcioł, niedźwiedź i bóbr.
O, dziencioł, słyszysz? A skąd wzioł sie? Był kiedyś cieśla na zarobek bardzo łakomy: raz nawet w niedziele belke ciesał! I za to przemienił jego Pan Bóg w dziencioła, niech sobie rąbie i w niedziele. A niedźwiedź? Był pszczelar pijanica, chciał po pijanemu oszukać Pana Boga: przebrał sie w kożuch wełno do wierzchu. To i ostał przemieniony w niedźwiedzia. A bober? Toż to rybak! Łapał ryby, a szed Pan Bóg za dziada przebrany, prosi: daj rybe mnie biednemu. A rybak klepnoł sie po dópie: o, tu dla ciebie ryba, darmozjadu, mówi i piernoł. I od razu jemu rybięcy ogon wyrasta i szerść, i odtąd bobry w wodzie mokno i popierdujo z zimna.
Edward Redliński (1940–2024) "Konopielka"