piątek, 26 kwietnia 2024
gomelanSłyszałem, że prezydenccy pijarowcy zamiarują zrobić z Lecha Kaczyńskiego drugiego Piłsudskiego. Nie wiem, czy chodzi o znanego Józefa, czy nieznanego Bronisława, który to ponad wiek temu ukochał Tomczukowskie, czyli sachalińskie klimaty. Jeśli o tego pierwszego, to winszuję – branie przykładu z ateisty, antyklerykała i socjalisty godne jest pochwały.




Ponieważ Lech Kaczyński socjalistą jest, czerpanie z Piłsudczykowskich wzorców ateistycznych i antyklerykalnych na pewno sowicie przyda się w przywracaniu poczucia rzeczywistości temu dziwacznemu politykowi. Że od tejże jest oderwany jak Robinson od cywilizacji – wiemy wszyscy, do podania choćby połowy przykładów powyższą opinię potwierdzających niezbędna byłaby przynajmniej praca licencjacka.

Bielan i Kamiński, spin doktorzy głowy państwa, biorą się zatem za trudną robotę. Wzbudzają politowanie? Gdzież tam - raczej odruch szacunku, wszak każdego naśladowcę Syzyfa obdarzymy sympatią. Czy można jednak szanować kogoś, kto niegdyś pielgrzymował do Pinocheta z katolickim ryngrafem w darze? Można, jeśli ów stwierdził, że dziś by tego nie powtórzył, a Kamiński tymi słowy swe niesławne zachowanie niedawno skomentował.

Nie zmienia to jednak faktu, że pijarowcy Kaczyńskiego rozpoczynają dwuipółletnią mission impossible. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by obecny prezydent miał szanse na reelekcję. Człowiek otaczający się takimi postaciami, jak Jarosław Kaczyński, Anna Fotyga, Jarosław Kurski, Karol Karski czy Antoni Macierewicz w kraju o ugruntowanej demokracji zostałby wyśmiany już przy próbie zgłoszenia swojej kandydatury do wyborów prezydenckich. W Polsce, państwie, w którym szeroko rozumiana demokracja ugruntowana była ostatnio w XVIII wieku, taki gość zostaje prezydentem. W porządku – uroki demokracji działają także i wówczas, gdy pewna część społeczeństwa wybiera takiego prezydenta, na którego połowa tejże nie zagłosowałaby już po roku kadencji swego kandydata. Demokracja zatem dobrym systemem nie jest, ale, jak mawiają, nic lepszego nie wymyślono i 5 lat z takim szefem państwa, jak Kaczyński, przeżyć trzeba. 

Co więcej – przeżyć warto, by dowiedzieć się, jak będzie wyglądała Polska, gdy od 2010 prezydentem będzie inna osoba, żywię nadzieję, że kobieta. Gdy nie będzie tak, że głowa państwa oficjalnie kończy znajomości z ludźmi, którzy ją krytykują, tylko rzeczowo na takową krytykę odpowiada. Gdy nie będzie tak, że prezydent obdarowuje epitetami pilota, który, korzystając z wszelkich zapisów polskiego prawa, odmawia lądowania w kraju ogarniętym wojną, ale odpowiednio wcześniej zaznajamia się z odpowiednimi ustawami. Gdy nie będzie tak, że prezydent niezbyt dobrze zna zapisy Konstytucji w zakresie kompetencji w polityce zagranicznej, a, co najdziwniejsze, nikt z jego kancelarii doktorowi prawa pracy tego nie wyjaśnia. Gdy nie będzie tak, że prezydent żałośnie chichocze, gdy premier przemawia w języku, którego ten pierwszy nie zna. Gdy nie będzie tak, że prezydentem jest człowiek niezdarnie próbujący budować przyszłość Ojczyzny opierając swe działania na zaszłościach tak odległych, jak bez mała 70 lat.

Mam zatem nadzieję, że Bielan i Kamiński, którzy przez kilka dni obserwowali na żywo konwencję wyborczą amerykańskich Demokratów, przekażą prezydentowi wiele mądrości. Najbardziej w swym niepoprawnym optymizmie liczę na to, ze zacytują Obamę, który w błyskotliwym przemówieniu stwierdził, iż nie warto zmieniać Stanów Zjednoczonych w oparciu o odległą przeszłość, trzeba zwrócić się ku przyszłości. „Haha”! – parsknąłby śmiechem anglojęzyczny polityk i dodałby: „Wishful thinking.” I słusznie. Problem polega bowiem na tym, że obecny prezydent otoczył się klakierami, i nikt, nawet sprawiający wrażenie coraz bardziej racjonalnego (przychodzi z wiekiem?) Kamińskiego, nie przekaże Kaczyńskiemu takiej informacji, bo przecież ten chce swą pozycję polityczną w kraju budować właśnie na zaszłościach, podziałach, szukaniu wroga, także tego sprzed kilkudziesięciu lat, gdy współcześnie nie ma lepszego. Gdyby zatem ktoś nieświadomy a o skłonnościach polityczno samobójczych  tego jednak spróbował, reakcja szefa państwa byłaby taka sama, jak Pawlaka w pierwszych scenach „Nie ma mocnych:” „To wy tu przyjechali, żeby mi takie rady dawać? Poszli won, Judaszowe plemię”!

Oczywiście Lech Kaczyński, jako zdeklarowany rzymski katolik nie wierzy w to, ze Judasz Iskariota, wydając pewnego nazaretańczyka władzom rzymskim, wykonywał plan syna cieśli. Dlań wciąż więc „Judaszowe plemię” to zdecydowanie pejoratywne określenie. Ale czy w całym jestestwie Kaczyńskiego, prócz potomków, jest cokolwiek pozytywnego?

omelan na pasku