czwartek, 18 kwietnia 2024
gomelanLeszek Tomczuk w swoim ostatnim felietonie zareklamował (domyślam się, że za darmochę) blog Kamila Szeremeta, najmłodszego radnego naszej ratuszowej wierchuszki. Wiedziony chęcią zaznajomienia się z twórczością swego byłego ucznia odszukałem stronkę w Internecie i po trzech sekundach zdziwiłem się: oto radny przedstawia się jako „filozof”






Rozumiem, że Kamilowi moje zdziwienie się podoba, jako że tak nazywany proces męczenia szarych komórek jest kluczem do filozofowania, ale czy 21-letni młodzian ma prawo nazywać siebie „filozofem?” Tym bardziej, że studiuje dziennikarstwo i PR, więc z wykładem z filozofii miał styczność jedynie, jak sądzę, na pierwszym, góra drugim roku.

 Abstrahując jednak od tego, radny Szeremet jako bloger (bo przecież nie felietonista) jest dobry. Młodemu brzeżaninowi oczywiście pozostawiam czas na poprawienie ortografii i stylu, ale facet wali z grubej rury, rzeczy nazywa o imieniu i za to szacunek, bez względu na brak mojej zgody w wielu komentowanych przezeń sprawach. Lubię takich młodziaków, co to się nie obcyndalają, tylko wykładają kawę na ławę. Czyżby dopadło mnie deja vu?

 Rozsławienie bloga młodego radnego doprowadziło do wspaniałej i ze wszech miar wartej polecenia wymiany zdań, jaką w komentatorskich forach www.brzeg.com.pl prowadzą od czwartkowego ranka Paweł Wojciech Tytus Kowalczyk i właśnie Kamil „Szkoda-Że-Nie-Ma-Fajowego-Drugiego-Lub-Trzeciego-Imienia” Szeremet. Świadom doniosłości tego wydarzenia, postanowiłem spróbować zainteresować kilku swoich czytelników czymś zupełnie innym. Oczywiście jest to sprawa po stokroć mniej ważna, spektakularna i warta zachodu niż blog Kamila Szeremeta, jego ostatnie komentarze na www.brzeg.com.pl , tudzież zgrabne a zachowujące kulturę osobistą na pożądanym poziomie odpowiedzi pewnego Tytusa, ale niech mi będzie – napiszę o czymś, od czego niedaleko do zgagi, odruchów wymiotnych i innych nieprzyjemnych przypadłości wynikających wprost z nudów zapodanych przez autora niniejszego tekstu.

 Otóż - tak się jakoś składa, że w pracy piję hektolitry wody mineralnej. W moim gabinecie w Szkole Języków Obcych Glottis od czasu do czasu pojawia się zatem opróżniona ze wszelakich plejstoceńskich mikroelementów półtoralitrowa butelka po mineralce, zgodnie z moimi upodobaniami, niegazowanej. Wiedziony obywatelskim obowiązkiem, zapragnąłem w ostatnią środę umieścić rzeczoną w koszu na śmieci. Jako że jestem również zatwardziałym nie-kierowcą, wybrałem drogę do domu chodnikami przy Armii Krajowej, Chocimskiej i Bohaterów Westerplatte. I proszę sobie wyobrazić, że butelkę udało mi się wrzucić do kosza na śmieci dopiero przy jednym z „kwadraciaków” przy tej ostatniej, obok nowego marketu „Dino.” Czyli po około 10 minutach marszu. Po drodze zatem nie ma ani jednego śmietnika, który można by uraczyć butelczyną, nawet przy dwóch mijanych przystankach autobusowych. A wypatrywałem uważnie i mam na to świadka, który towarzyszył mi w mej drodze przez mękę.

 Konstatując zatem, Brzeg, 40-tysięczne miasto znajdujące się 40 kilometrów od dwóch miast wojewódzkich, nie ma na tyle sprawnej władzy, by umieściła kontenerki na śmieci w odpowiednich miejscach. Ma władzę, która postawiła kompleks sportowy dla jednej ze szkół i zbudowała postulowane od x lat rondo, ale już na zaspokojenie tak wygórowanych potrzeb mieszkańca, jak swoboda pozbywania się śmieci na ulicy pomysłu brak.
 Zresztą, kogo by miało to zainteresować? Wszak ciągłe pretensje o jakieś niedociągnięcia są niewspółmierne do sukcesów obecnej ekipy zarządzającej miastem, która dodatkowo planuje wydać ponad 50 mln złotych na przebudowę kąpieliska na Korfantego, spóźnionej chyba o 15 lat. Fakt, lepiej późno, niż wcale, ale zdaje się, że są dla Brzegu bardziej palące sprawy niż ta.   

 Stawianie sobie pomników przez władzę pozwala wygrać kolejne wybory, ale przez taki spektakularyzm zapomina się o sprawach małych. Przypuszczam, że o postawieniu pięciu małych koszy na śmieci na odcinku Armii Krajowej od budynku sądu do Chocimskiej obok bliźniaczych wież zdecydować może jedno klaśnięcie w ręce osoby odpowiedzialnej, niekoniecznie samego burmistrza. Być może dla niego i dla wielu brzeżan problemu nie ma, skoro jeżdżą samochodami i na chodnikowe problemy uwagi zwrócić nie chcą. Dla nas, regularnych przechodniów, sprawa jest jednak warta zauważenia.

 Zdaję sobie doskonale sprawę z faktu, iż kolejne narzekanie na brak czegoś w mieście jest daleko mniej interesujące od czytania komentarzy młodego radnego i błyskotliwych polemik redaktora Tytusa, więcej, grozi zaśnięciem przy lekturze lub niestrawnością. Tak mała sprawa jak brak śmietników przy chodniku na jednym z głównym brzeskich traktów w ogóle nie powinna być poruszana przy okazji publikacji felietonów w tak poważnym medium, jakim jest www.brzeg.com.pl . Kogóż poważnego może obchodzić pretensja mieszkańca, który na swej drodze napotkał pewnego środowego popołudnia tak mało znaczący problem?

 Wiem, że bije z tego niepoprawny idealizm, ale jednak wierzę w to, że zaczynając od takich właśnie małych spraw uda się naprawić Polskę. I doprawdy nie chodzi tu o takie naprawianie, jakie serwuje nam koalicja w Warszawie. Mam na myśli prawdziwą, odczuwalną przez takiego obywatela z prowincji, jak ja, modernizację kraju. Czyli, innymi słowy, zależy mi bardziej na tym, by mój kraj zapewnił mi te pięć śmietników na Armii Krajowej, niż na tym, by pięć nowych nazwisk znalazło się na drugiej liście Macierewicza.

omelan na pasku