czwartek, 28 marca 2024

najgorszy czlowiekMiewasz tak, ze po 5 minutach oglądania filmu w kinie żałujesz, ze wydałeś pieniądze na bilet, po 15 sekundach ważnej, trwającej 4 minuty, sceny uznajesz, że śmierdzi kiczem z półki Adama Sandlera, a potem przez kilkadziesiąt godzin po wyjściu z kina nie możesz przestać zachwycać się tym, co obejrzałeś?

 

 

 

 

 

 

Wszystkie te, ewidentnie wykluczające się, emocje towarzyszyły mi w trakcie i po obejrzeniu filmu Najgorszy człowiek na świecie. Zaproponowano mi ten film jako dodatek do zjazdu weekendowego na jednym z uniwersytetów w południowej Polsce, więc uznałem, ze się wybiorę, choć głośno i po swojemu rzekłem: „Znowu będę musiał czytać napisy!” Film bowiem nakręcono w języku, w którym znam tylko jedno słowo poza oryginalną nazwą waluty tego kraju, czyli „dziękuję.”

 

Kupując bilet nie wiedziałem, że film jest trzecią częścią „Trylogii z Oslo,” trzech obrazów wyreżyserowanych przez pochodzącego z Danii Norwega Joachima Triera. Dwa poprzednie były norweskimi kandydatami do Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych, a zatem ocenione wysoko w ojczyźnie. Zresztą NCNŚ otrzymał w tym roku dwie nominacje – we wspomnianej kategorii oraz, co znacznie bardziej nobilitujące, w kategorii najlepszego scenariusza oryginalnego. Ta druga nominacja nieco dla mnie niekomfortowa, gdyż zamiaruję wypomnieć scenariuszowe dziury.

 

Julie, główna bohaterka filmu, w wieku 29 lat jest studentką medycyny, ale zmienia kierunek na psychologię, by potem zająć się fotografią, a ostatecznie pisaniem. W międzyczasie zalicza kilka krótkotrwałych związków, osiadając na stałe ze znacznie starszym, cenionym rysownikiem komiksów. Po jakimś czasie poznaje pewnego baristę.

 

Z pozytywów należy wymienić piękne zdjęcia – tak plenerowe, jak i we wnętrzach. Reżyser i szef od zdjęć pięknie prowadzą kamerę, zapierające dech w piersiach widoki w Oslo pozstają na długo w pamięci, a wąskie kadry, choć nie tak odważne, jak w najnowszym filmie Almodovara, pozwalają dostrzec najmniejszy gest na twarzach bohaterów.

 

Niewątpliwie hajlajtem filmu jest gra aktorska dwu głównych postaci – Julii granej przez Renate Reinsve i Aksela w wykonaniu Andersa Danielsena. To prawda – nie znałem tych aktorów, choć kilka lat temu obejrzałem kilka filmów norweskich (w szczególności polecam fantastyczny obraz Człowiek, który pokochał Yngvego), bo kto wśród niezawodowych recenzentów zna choć jednego współczesnego norweskiego aktora. I wiem, że to Reinsve otrzymała wiele nominacji za swą rolę (m.in. prestiżową BAFTĘ, rozstrzygnięcie pojutrze), ale mnie bardziej podobał się Danielsen (co ciekawe, z pierwotnego wykształcenia lekarz), nagrodzony jedną z amerykańskich nagród krytyków filmowych. To właśnie on miał trudniejsze zadanie aktorskie ukazania emocji człowieka zbitego przez życie, trochę w nim spóźnionego, postawionego przed tragicznym a spodziewanym końcem tegoż.

 

Bardzo solidnie pokazane są w filmie aspekty różnicy wieku między Julią a Akslem. On w pewnym momencie chce potomstwa, ona stwierdza, ze jest za wcześnie. Ukazanie tej problematyki na tle rodziny rysownika, której dorośli przedstawiciele są o ponad pół pokolenia starsi od Julii jest bardzo dobrym momentem filmu. Ostatecznie już na początku scenarzyści sygnalizują, że Aleks byłby dobrym ojcem, co pogłębia dramat tego człowieka.

 

Niestety, aby skrytykować scenarzystów, muszę zaspojlerować – Julia w połowie filmu zmienia partnera. Okoliczności poznania Eivinda są dziurą w fabule – zupełnie niewiarygodne jest, że Aleks pozwoliłby wracać ukochanej ze swego spotkania autorskiego piechotą, mogąc przecież przewidzieć, że to jego impreza i że będzie chciała urwać się nieco wcześniej. Julia podczas tego spaceru, już po zapadnięciu zmroku, wkręca się na wesele nieznanej pary i tam poznaje baristę. Zresztą same sceny ich pierwszego spotkania są wyśmienite, ale jednak fabuła do nich prowadząca – niesolidna.

 

Po pierwszych 5 minutach w kinie byłem zły, ze dałem się namówić na ten film. Pomyślałem sobie – „Nie pokażą mi w tym filmie nic innego poza tym, co już w kinie było.” I w dużym stopniu podtrzymuję ten pogląd – jest jak u Wood’yego Allena – scenariusz pokazuje to, co już widzieliśmy, ale – jak u Amerykanina – film jako całość jest fantastyczny. Zresztą – proszę wskazać nowy film, który w 100% jest nowością scenariuszową. Jak mawiał Zygmunt Staszczyk – nagrano już tyle dobrych piosenek rockandrollowych, że nie trzeba wymyślać nowych. W filmie jest podobnie – trudno wykreować (może poza filmami biograficznymi, a to tez tylko częściowo) coś zupełnie nowego.

 

collage najgorszy czlowiek

 

 

Ta czterominutowa scena, którą dziś uznaję za bardzo dobrą, zaczyna się kiepsko – od zatrzymania czasu i akcji przez Julię poprzez naciśniecie włącznika światła w kuchni. Pomyślałem wówczas, że scenariusz niepotrzebnie wziął przykład z Adama Sandlera, Nighta M. Shamalayana czy znanego u nas w latach 90. Benny’ego Hilla, którzy także zatrzymywali ekranowy czas np. pilotem od telewizora. Później jednak uznałem ten zabieg za metaforę, i to – tu już mniej chętnie – udaną. Symbolizowała dla mnie ogromne znaczenie, jakie Julia przywiązywała do decyzji o zakończeniu obecnego związku i rozpoczęcia nowego. Tak, cały świat musi się zatrzymać, bym ja mogła rozmówić się sama ze sobą.

 

Motyw profesji Aleksa – rysownik komiksów – przypomina mi jeden z moich ulubionych filmów W pogoni za Amy, gdzie bardzo silne emocje także wylewają się z ekranu. Tamten scenariusz jest pełniejszy, jest w nim bowiem także motyw końca bardzo udanej przyjaźni męskiej, w filmie norweskim tego nie ma. Ale nie uznaję tego za brak, najpewniej Trierowi nie było to potrzebne do opowiedzenia swej historii.

 

Motyw ostatniej rozmowy Julii z Aleksem przywodzi na myśl scenę z filmu Manchester by the Sea (nie wymyślono polskiego tytułu, pewnie dlatego, ze jest to nazwa miasteczka), na którą czeka się pół filmu, widz wie, że do niej dojdzie i że będzie decydująca dla bohaterów. Podobnie jest w NCNŚ – aktorzy wyciskają wszystko ze swoich talentów dramatycznych, Danielsen gra tę scenę wspaniale, kradnie ekran od Reinsve na te kilka minut. Moim zdaniem scena ta (montaż kilku fragmentów rozmowy bohaterów w różnym anturażu) definiuje obraz Triera.

 

Film Najgorszy człowiek na świecie świetnie się ogląda (choć trzeba czytać napisy), ma interesującą fabułę (choć nie jest nowatorska i ma, być może niewiele znaczące, dziury), jest wybitnie sfilmowany, aktorzy są świetni sami w sobie, a także udanie poddają się decyzjom reżysera. Kiedyś David Lynch nakręcił film Prosta historia, jest to jeden z niewielu „normalnych” filmów w dorobku tego wyjątkowego reżysera. Z NCNŚ jest podobnie – to bardzo prosta historia, taka, jakiej uczestnikiem mógłby być każdy z nas.

 

I jedno, co przeraża, to nazywanie tego filmu „komedią romantyczną.” Proszę obejrzeć i dać znać, czy jest to faktycznie komedia.

 

 

AAA Omelan okragly

 

 

 

 

 

 

omelan na pasku