piątek, 26 kwietnia 2024

a boberskiBrzeg ma wreszcie w osobie Michała Cetnarowskiego wybitnego prozaika. Pierwszy raz od założenia miasta. Oficyna Powergraph w serii Kontrapunkty wydała jego nową powieść pt. I dusza moja

 

 

Bestia kryje się za ludzką twarzą
Refleksje po lekturze powieści Michała Cetnarowskiego

 

Nikt go nigdy nie widział, wszyscy wiedzą, jak wygląda
Michał Cetnarowski, I dusza moja

 

Dzięki literaturze możemy bestii spojrzeć w twarz, prosto w oczy, nie narażając się na niebezpieczeństwo z jej strony. Przynajmniej fizyczne niebezpieczeństwo. Stajemy blisko, ale oddzieleni jakby szybą pancerną albo solidną kratą, i wiemy, że bestia nas nie rozszarpie, przynajmniej tu i teraz, w trakcie lektury. I patrzymy. I widzimy nie zawsze to, czego się spodziewaliśmy. Choć sami nie wiemy dokładnie, czego się spodziewaliśmy.



W nowej książce Michała Cetnarowskiego, powieści pt. I dusza moja, oglądamy bestię, która ma "twarz, przeraźliwie dziecięcą, makabrycznie niedojrzałą, (...) twarz jak u monstrualnie przerośniętego, niedorozwiniętego niemowlaka". W innym miejscu czytamy o psychopatycznym zabójcy, który był chuderlawym człowieczkiem i "wyglądał na bardzo udręczonego, a w jego pustych oczach, jak dwa węgielki, odbijała się czarna pustka wszechświata". Prawda, że nie tego się spodziewaliśmy? Myśleliśmy, że nam się ukaże prawdziwa bestia z piekła rodem, jeśli nie z rogami, płonącym spojrzeniem i zionąca siarką, to przynajmniej o rysach twarzy wprawdzie ludzkich, ale wstrętnych i nikczemnych, nie pozostawiających w nas wątpliwości co do tego, z kim, czym, z jakim charakterem mamy do czynienia. Albo że ujrzymy jakieś jej symboliczne wyobrażenie, jak, znany z powieści Goldinga, łeb świni, nabity na kij, otoczony chmarą much ? wizerunek-totem Władcy much, jednego z książąt ciemności, Belzebuba, który będzie do postaci powieściowych przemawiał na falach ich majaczeń. Tutaj ewentualnie możemy znaleźć analogię. Cetnarowski konstruuje swoją powieść na zasadzie kontrapunktu. Strużki losów kilkorga postaci, ciągnących za sobą treny swych problemów, młodocianych, dojrzałych, rodzinnych, małżeńskich, zawodowych, całej swojej przeszłości, niezależnie od siebie, równolegle płynące, zlewają się w pewnym liceum, w podwrocławskiej małej miejscowości, w poniedziałek, pierwszy dzień Wielkiego Tygodnia. Jedna z tych strużek przepływa przez Krainę, do której za sprawą zwierzo-ludzkiego przewodnika, Kapitana Krzyżaka, pół człowieka, pół pająka, trafia bohaterka, młoda polonistka. Kraina to trochę sen, trochę jawa, baśniowy równoległy świat czy zaświat, piękny i cudowny, który też ma swoje problemy - Krainę pożera pustynia, a pośrodku pustyni...

i dusza moja okladkaPośrodku pustyni (...) w samym jej centrum, jak źrenica w oku, tam, gdzie pył zapada się, wiruje spiralnie w głąb ciemnego leja, mieszka smok. Nikt go nigdy nie widział, wszyscy wiedzą, jak wygląda. Kierując się ku środkowi pustyni, nie można do niego dojść, ale gdy smok zechce, wtedy pustynia znajduje ciebie. Mieszka w czarnym leju, a kiedy nachylasz się nad krawędzią, żeby sprawdzić, co znajduje się na dnie, na chwilę przed tym, zanim spadniesz, zanim pod stopami usunie ci się grząska diuna prochu, popiół na końcu nieruchomego wiru drży nagle, osypuje się drobnymi strużkami. I w leju otwiera się wielkie oko o barwie pustki, i patrzy na ciebie. (...)
Wężowe cielsko smoka opasuje sobą cały świat, całą Krainę. (...) Kiedy [smok] śni swoje czarne sny, budzą się kaldery rubinowej magmy. Gdy unosi ciężką powiekę, z hukiem pękają lodowce, powstają zygzakowate rysy na ciemnych skałach wysp, wystawiających do równikowego słońca bazaltowe oblicza. Tam, gdzie dotrze ze swoim spojrzeniem, tam swe nasiona rozsiewa pustynia. A smok nie ustaje. Ciągle nienasycony, ciągle głodny. Z każdym oddechem pożera kolejny kawałek świata. Niszczy wszystko co dobre i wolne, zmienia prawdę na kłamstwo, rozkosz w ból, wolność w niewolę, wieczność - w wieczne konanie. Wyjaławia Krainę.

 

Strach pisać taką książkę, strach taką książkę wydawać. Strach ją czytać i strach ją omawiać. Bowiem opowiada ona o ataku terrorystycznym na szkołę, o strzelaninie, egzekucji, masakrze, śmierci kilkudziesięciu osób. A rzecz dzieje się w Polsce. Gdzie takie wydarzenia jeszcze nie miały miejsca. Na świecie tak. W Polsce nie. Jest to strach przed wywołaniem wilka z lasu. Pierwotny strach. Ale przecież nie opisywanie świata i wymierzanie mu sprawiedliwości wywołuje tego wilka, tylko precedens, czyli bomba z opóźnionym zapłonem. Jeśli coś się już kiedyś stało, to to jest i wisi w powietrzu, i stale zagraża. Ktoś kiedyś popróbował ludzkiego mięsa - i stało się, mamy precedens, ktoś uczynił pierwszy wyłom, okazało się to możliwe, uczyniony został wyłom w tym, co wydawało się dotychczas niemożliwe, co przekraczało ludzkie pojęcia, tą drogą poszli inni, poszła cała, nieliczna jeszcze wtedy, społeczność ludzka, ustrój niewolniczy (niewątpliwy postęp w stosunku do tego, co było wcześniej) poprzedzała epoka kanibalizmu, której relikty przetrwały tu i ówdzie aż do XX wieku, na ludzi polowało się, żeby ich zjeść, jeńców (zanim nastał ustrój niewolniczy) zabijało się i zjadało, nie dlatego, że głód do tego przymuszał, bo nie było innego jedzenia, ale dlatego, że taki był jadłospis, taka kulinarna praktyka, po której pozostały dowody - rozłupane kamiennymi narzędziami kości, dla pożywnego szpiku - a skoro tak, skoro to już było, to może powrócić, może się powtórzyć. Może powrócić to i wiele innych rzeczy. Ciągle doświadczamy tych powtórek z historii i wciąż przybywają nowe odmiany czy mutacje zła, nowe odkrycia w dziedzinie zła, zło nieustannie czyni "postęp", doskonali się, ewoluuje, ma swoje "mody", potrafi się rozprzestrzeniać jak zaraza, jego perwersyjna wynalazczość nie ustaje i przekracza wciąż nowe granice, rozszerza swoje włości, a zarazem tkwi ono zakonserwowane w starych swoich formach, które gotowe są w sprzyjających warunkach się odrodzić, a świat zdaje się być dla niego testującym poligonem, jakby specjalnie i wyłącznie po to powstałym, aby można było sprawdzić, do jakiego zła może posunąć się człowiek. Ktoś kiedyś pomyślał, że można dokonać zamachu terrorystycznego na szkołę i strzelać do bezbronnych dzieci, nastolatków, nauczycieli, i swój zamiar zrealizował. Dlatego bohaterowie Cetnarowskiego, kiedy słyszą pierwsze strzały, kiedy docierają do nich pierwsze, nie potwierdzone jeszcze, wiadomości z radia, wiedzą już, co się dzieje, znają ten scenariusz, przerabiali go kilka razy z bezpiecznego dystansu, oglądając newsy telewizyjne, w trakcie spożywania kolacji, ale w najczarniejszych snach nie przypuszczali, że może się on zrealizować w ich życiu, dotknąć ich osobiście, zagrozić ich życiu i życiu ich bliskich. Ciężko się przed złem zabezpieczyć. Wszelkie zabezpieczenie służy przede wszystkim nie tyle naszemu rzeczywistemu bezpieczeństwu, ile naszemu poczuciu bezpieczeństwa, czyli naszemu dobremu samopoczuciu, usypiającemu czujność. Ogranicza pole możliwości wychynięcia zła, to prawda, ale zło, jak zechce, wychynie, przeciśnie się w innym miejscu, gorzej strzeżonym albo wcale, i w wybranym przez siebie czasie, jest cierpliwe i poczeka tak długo, aż nasza czujność zapadnie w sen kamienny, a wyobraźnia skurczy się, i wtedy zło zgotuje nam horror, ono jest zawsze o krok przed nami, sprytniejsze, niż nam się wydaje, a nasze zabezpieczenia służą mu za swego rodzaju zasłonę dymną, tak jak fałszerzom podrabiającym banknoty zabezpieczenia na banknotach służą za przykrywkę do ich podrabiania. Jest zło częścią historii świata. O tej historii rozmyśla młody policjant, Rafał Madera, notabene absolwent historii, "o (...) ciężkich żarnach obracających się w znanym tylko sobie rytmie, mielących teraźniejszość i przeszłość".



Autor nie docieka motywów zbrodni, nie usiłuje zgłębiać umysłów zbrodniarzy, rozumieć ich, nie zastanawia się, czy mieli trudne dzieciństwo, czy ich ktoś bił za młodu, molestował, na saneczkach nie woził, nie przeprowadza dochodzenia w sprawie: jak do tego doszło, co pchnęło sprawcę do popełnienia zbrodni "z zimną krwią"?, nie obchodzi go to, i słusznie. Jest po stronie ofiar, prawdziwych ofiar. Zbrodniarze są anonimową, mroczną i tępą siłą zniszczenia, autor nie opisuje ich wyglądu, ich twarzy (wyjątek to wspomniany już unieszkodliwiony napastnik o dziwnej, jakby dziecięcej twarzy, ale równie dobrze mogłaby to być twarz Marsjanina, który zaatakował Ziemię), istnieją oni w tej powieści jako nie pokazani z bliska sprawcy pociągający za spust, cienie przesuwające się po ścianach, widzimy tylko skutki ich działań i słyszymy ich kroki za drzwiami na korytarzu szkolnym, kałuże krwi, jęki i krzyki ofiar, strzały, straszliwą kanonadę, tupot nóg, walenie w drzwi, odgłosy tłuczonego szkła, upadających ciał, głos z telefonu komórkowego, okrutnie, szyderczo pytający ofiarę, czy wierzy w Boga, i sugerujący, aby się w takim razie pomodliła, po czym pada strzał.



Skąd zatem bierze się zło? Czy jest wrodzone, czy nabyte? Czy jego źródłem jest szatan, czy człowiek? A może szatan w człowieku? Czy jest bakcylem, który skaził, a zarazem ukształtował świat i człowieka? Pierwotnym instynktem? Ludożerczą skłonnością, która może przybierać różne formy? Czy musimy mieć jednoznaczne odpowiedzi na te pytania? Nie musimy. Istotne jest to, że zło jest. I nie jest li tylko brakiem dobra, jak chciał tego św. Augustyn. Jest rzeczywiste, namacalne, konkretne, atakuje wszystkie zmysły, przenika całą rzeczywistość. Tak jak to ukazał w swej powieści Michał Cetnarowski. Jej moralistyka jest ściśle Conradowska. Zło to dla nas wyzwanie, wyzwanie dla drzemiącego w nas bohaterstwa, i ze złem trzeba walczyć - i tyle. Mimo że "walka jest trudna i być może od początku skazana na przegraną". Ale w tej walce rodzi się, odradza miłość. "Nastała noc: ocknęły się wszystkie pieśni kochających - głosi motto do książki zaczerpnięte z Fryderyka Nietzschego. - I dusza moja jest pieśnią kochającego."

Kiedy człowiek jest w sytuacji ekstremalnej, decydujący głos w sprawie wyboru drogi jego postępowania ma jego osobiste wyposażenie kulturowe w przekroju całego życia: bohater z dzieciństwa, choćby Winnetou, czy z okresu studiów, wspaniały rotmistrz Witold Pilecki, albo postać ze snu - tajemniczy Kapitan Krzyżak, który oprowadzał bohaterkę, kiedy była dzieckiem, po fantastycznej Krainie, przez co nie bała się snu ani jawy, i znosiła dzielnie chorobę, a kiedy jest dorosła, pająkowaty przyjaciel znowu ją odwiedza i dodaje odwagi w oblężonej klasie i na szkolnym korytarzu, dzięki czemu Ewa Plutar uratuje życie swemu uczniowi, po czym odejdzie do swej wyśnionej Krainy już na zawsze. Ludzkie bohaterstwo nie bierze się znikąd, zakorzenione jest w indywidualnej i zbiorowej przeszłości: w dzieciństwie, młodości, w tym, czym się wówczas nasiąknęło, w filmach i lekturach, w opowieściach o bohaterach, w marzeniach i tęsknotach, życiowych niespełnieniach, wyrzutach sumienia, w pragnieniu poprawy, ekspiacji, dorośnięcia do wyśnionego, wymarzonego, wyczytanego kiedyś czy zasłyszanego czy obejrzanego na ekranie ideału. To postawa rotmistrza Pileckiego wpłynie na najważniejszą w życiu Rafała Madery i ostatnią decyzję: w sytuacji, w której antyterroryści z Wrocławia utknęli w korku, bez rozkazu wkracza do akcji, swym przykładem pociąga za sobą innych policjantów, likwiduje dwóch napastników, powstrzymując dalszy przelew krwi, sam otrzymuje śmiertelny postrzał.



Wracając do początku tej recenzji: Chcemy spojrzeć złu prosto w twarz, z bezpiecznego, lekturowego dystansu - ale mignie nam tylko przez moment twarzyczka jednego z terrorystów, groteskowo nie pasująca do krwawej hekatomby, dziecięca twarz istoty, która nie jest ani dzieckiem, ani dorosłym; chcemy, aby odsłoniła się przed nami tajemnica zła, ale pozostanie ona zasłonięta, ukryta za drzwiami nory niejakiego Hyla, zabiedzonego człeczyny, w ogóle nie wyglądającego na seryjnego mordercę (bo - inna sprawa - seryjni mordercy zwykle nie wyglądają na seryjnych morderców, i tak Bogiem a prawdą, nikt nie wie, jak powinien wyglądać seryjny morderca - kolejny dowód na to, że bestia ukrywa swoją twarz), zaaresztowanego w chwili, gdy kroił zwłoki swej kolejnej ofiary przed spaleniem. Za tymi drzwiami być może została przed laty ujawniona owa tajemnica starszemu posterunkowemu Brudziakowi, kiedy był z Hylem sam na sam przez piętnaście minut, i podobno zza tych drzwi dobiegały przytłumione odgłosy rozmowy, ale jeśli tak ? późniejszy starszy sierżant Edward Brudziak, zwany Dziadkiem, nie chciał się nią podzielić z nikim.



Ale to nie jest takie ważne. O wiele ważniejsze jest to, że ludzie przezwyciężają strach i ryzykując własnym życiem albo poświęcając własne życie - ratują innych. O takich ludziach przede wszystkim jest ta powieść, która jest czymś więcej niż thrillerem szkolnym.

 

boberski na pasku