piątek, 29 marca 2024
ad.boberskiJeszcze niedawno Adam Boberski zechciał być, jak Zbigniew Oliwa, teraz zazdrości Tytusowi Strzelbickiemu, który w brzeskim sporcie wyszukuje diamentów. Z kolei ja chciałbym być, jak... Boberski. Tak! - Ech, ta Adamowa finezja w wyrażaniu tego co leży na duszy. Niebawem Dzień Nauczyciela, przy tej okazji Adam Boberski pozbierał myśli i wyszło mu takie oto lapidarium. W mojej ocenie absolutnie zajmujące. LJT


 
 
Magister Hamlet

 

Każdy ma jakąś pasję: jak nie wędkarstwo, to modelarstwo, jak nie Bóg, to Facebook. Tytus Strzelbicki znany jest na Portalu Miejskim brzeg.com.pl jako ten, który informuje o sporcie. Mało powiedzieć, że informuje. On informuje, informuje i informuje, informuje bez końca. Mało powiedzieć, że o sporcie. O sporcie powiatowym! Prawdziwy pasjonat, prawdziwy - jak się dawniej mówiło - entuzjasta. Ja chcę być kimś takim! Chcę być jak Tytus Strzelbicki! Ale nie od sportu...
 
 
***
 
Wielkie monologi romantyczne są belferskie. Hamlet jest wkurzonym na świat belfrem. Tyle że jest to belferstwo genialne.Wyobraźmy sobie takiego Hamleta dzisiaj, magistra Hamleta, na miarę Powiatu. Belfra i kaznodzieję. Który tako rzecze:
Zgadzam się z samym sobą, kiedy mówię, że wpadam w ton belferski i kaznodziejski, natomiast nie zgadzam się, gdy kto inny tak o mnie mówi.
 
***
 
„Być albo nie być... nauczycielem. To wielkie pytanie. Jestli w istocie szlachetniejszą rzeczą znosić pociski zawistnej szkoły czy też stawiwszy czoło morzu nędzy, przez opór wybrnąć z niego? Zwolnić się. Zwolnić. I na tym koniec. Gdybyśmy wiedzieli, że raz się zwolniwszy, zakończym na zawsze boleści serca i owe tysiączne właściwe naturze szkoły wstrząśnienia, kres taki byłby celem najpożądańszym. Zwolnić się, zwolnić - pierdolić!... A może jednak się nie zwalniać? Jakie bowiem po naszym zwolnieniu nowe utrapienia przyjść mogą, kiedy zrzucimy z siebie więzy ciała... pedagogicznego? To zastanawia nas i toć to czyni tak długowieczną niedolę. Bo któż by ścierpiał pogardę i zniewagi dyrekcji, krzywdy kuratorium, obelgi rodziców, lekceważonej ambicji męczarnie, odwłokę ministerstwa, butę władz i owe upokorzenia, które nieustannie cichej zasługi stają się udziałem, gdyby od tego jedną prostą decyzją mógł się uwolnić? Któż by dźwigał ciężar nużącej pracy i pocił się pod nim, gdyby obawa czegoś poza szkołą, obawa tego obcego nam kraju - innego wariantu naszego życia, skąd trudno się wraca, nie wątliła woli i nie kazała nam pędzić dni raczej w złem już wiadomym niż uchodząc przed nim popadać w inne, którego nie znamy. Tak to rozwaga czyni nas tchórzami; przedsiębiorczości hoża cera blednie pod wpływem wahań i zamiary pełne jędrności, zbite z wytkniętej kolei, tracą nazwisko czynu." [Na podstawie przekładu Józefa Paszkowskiego.]

***
 
Ja jestem osobnik nadzwyczaj dziewczęcolubny. Jak kwiatek ku słońcu, tak ja zwracam się ku dziewczętom. To nie jest zwyczajny popęd seksualny, jaki może odczuwać wobec dziewcząt byle debil czy maczociota. Dziewczęcolubność to wyższy poziom wtajemniczenia. Wy, panowie, koledzy, dziewczę zauważycie, jak się z nim prześpicie - i to nie zawsze. Ja zaś dziewczę kontempluję. I nie mam zamiaru wstydzić się tego, że jestem normalny! Takich jak ja, dziewczęcolubnych, bez skłonności sadystycznych, za to ze skłonnością do bałwochwalstwa, osobników powinno się zatrudniać w żeńskich szkołach średnich! Ale w jakiej ustawie to zapisać?! Do jakiej reformy to podłączyć?! Utopia. Lecz utopia utopii nierówna. Nie można wszystkich utopii wrzucać do jednego worka. Bo są utopie dobre i złe. Te dobre, w przeciwieństwie do złych, nie dają się zrealizować. Bierdiajew chyba byłby się z tym poglądem zgodził.
 
***
 
Wszechobecne belferstwo, wszechobecne uczniakostwo. Każdy jest gotów w każdej chwili przeistoczyć się w belfra albo uczniaka. Każdy gotów jest pouczać, prawić morały ex cathedra, ale przestraszony natychmiast oddaje się we władanie uczniakowi, który jest w nim, łatwo go zapędzić z powrotem do ławki szkolnej. Niewielu potrafi zdystansować się do obu tych ról i postępować adekwatnie do sytuacji, tak aby nie być zanadto belfrem ani zanadto uczniakiem.
 
***
 
Nie lubiłem siebie w roli belfra. Zamiast się przyzwyczaić, z upływem czasu coraz bardziej obco czułem się w tej skórze. Przede wszystkim zawstydzała mnie władza, jaką posiadałem, a raczej ta komiczna namiastka władzy. Im mniejsza władza, tym bardziej narażona jest na śmieszność, zwłaszcza jeśli sprawowana jest z nadmierną powagą i bez dystansu do niej. Gdybyż to jeszcze była prawdziwa, wielka władza, królewskie brzemię, które można by dźwigać w tragicznej zadumie nad marnością rzeczy tego świata, albo rząd dusz... Każda władza jest podejrzana. Władza nauczyciela nad uczniem, władza ojca nad synem, czasem męża nad żoną. Daj człowiekowi jakąś władzę, a przekonasz się, co w nim drzemało i jaki jest naprawdę. Niewielu ludziom władza nie jest w stanie uderzyć do głowy. Są to ci, których świadomość zawsze przerasta ich życiową rolę, ufundowaną na takiej czy innej władzy.
 
***
 
Kiedyś, dawno temu, na samym początku mojej drogi belferskiej, przez rok „uczyłem", dodatkowo, przysposobienia obronnego. Nie chciałem, ale musiałem. Brakowało mi godzin do etatu, więc dyrekcja złożyła mi propozycję nie do odrzucenia. Na moje pytanie, ile mam wymagać, „ucząc" tego dziwnego przedmiotu, samemu nie będąc do tej roli zresztą fachowo przygotowanym, dyrekcja odpowiedziała krótko: „nic". Zastosowałem się do tej wytycznej. I oto coś, co nie wydawało mi się wcale śmieszne, kiedy to przeżywałem, po czasie odsłania mi się w swych ogromnych pokładach komizmu. Bo to tylko Józef Szwejk potrafił każdy komizm przyłapać na gorącym uczynku. Ja takiej umiejętności nie posiadam i nigdy nie posiadałem. Tak więc, wracając do przeszłości, pewnego razu przyniosłem na lekcję karabinek sportowy, żeby zademonstrować młodzieży. Młodzież, która zwykle na lekcjach PO nie odczuwała zbyt wielkiego stresu szkolnego, jakby lekko się zaniepokoiła. Otworzyłem zamek, załadowałem nabój, zamknąłem zamek. Zaległa dziwna i dojmująca cisza. I w tej ciszy rozległ się jęk dziewczęcia: „O, Jezu!". Otworzyłem zamek, nabój wyskoczył, zamknąłem zamek, oddałem pusty strzał w sufit. Wszystko szczęśliwie się skończyło. Na szczęście. W końcu jestem humanistą.
 
***
 
W szkole nic nie wypala - oprócz tego, że wypala się zapał i papierosy w toaletach. Szkoły to największa porażka cywilizacji. Obok systemu więziennictwa i zakładów psychiatrycznych. Wszystkie inne instytucje funkcjonują lepiej. Szkoła to nie są ludzie, szkoła to jest coś, co się wytwarza pomiędzy ludźmi w określonym miejscu i czasie, co sprowadza na ludzi otępienie, coś - bez przesady można powiedzieć - demonicznego. Cokolwiek uczeń otrzymuje w imię szkoły - zazwyczaj zraża się do tego. Szkoła potrafi wszystko zohydzić, nie tylko uczniom, także nauczycielom, szczególnie nauczycielkom, nieodpornym na szkolne trucizny. Spotkałem raz polonistkę, która przechwalała się, że jest autorką 20 podręczników, i z przekonaniem i wojowniczo wywodziła, że należałoby usunąć z kanonu lektur szkolnych Ludzi bezdomnych i w ogóle całego Żeromskiego, bo to marny pisarz. Ech, te Panny z polonistyki, poszukiwaczki mężów, wuefistom się oddające! My, faceci, interesujemy się literaturą najpoważniej, jak tylko można, mając świadomość, że literatura nie jest najpoważniejszą rzeczą pod słońcem. One, panie polonistki uczące w szkółkach, tak naprawdę literaturą się nie interesują i ani trochę jej nie poważają, ale poważny, to znaczy pragmatyczny jest ich stosunek do życia.
 
***
 
W dziedzinie humanistycznej albo jest się wielkim, albo nikim. W dawnych czasach czeladnik w zakładzie szewskim czy jakimkolwiek innym po okresie terminowania i egzaminie - wiadomo było, co umie. W naszych czasach absolwent na przykład politologii z tytułem magistra w kieszeni - nie bardzo wiadomo, co umie i co powinien umieć. Ale cywilizowany świat się od tego nie zawali. Cywilizowanego świata stać na takie marnotrawstwo. Co więcej, podtrzymywanie bezużyteczności w pewnej skali jest nawet jednym z warunków jego funkcjonowania. W dziedzinie humanistycznej albo jest się wielkim, albo jest się nikim, albo jest się kimś takim jak ja - nikim, który wie, że jest nikim (i medytuje nad swoją nicością), a wiedząc o tym, jest mniej nikim od tych, którzy tego o sobie nie wiedzą. Jestem dumny ze swojej samoświadomości, z poczucia właściwej hierarchii. Jestem miłośnikiem elitaryzmu. Znam swoje (i nie tylko swoje) miejsce. Staram się być Klucznikiem Gerwazym w świecie kultury (i nie tylko), strażnikiem i sługą szlachetnej hierarchii, na którego spływa tej hierarchii majestat, wyznawcą feudalizmu aksjologicznego, kapitalizmu idealistycznego, w którym jakość stoi przed ilością, a czasem nawet przechodzi w ilość.
 
***
 
Kto najbardziej nie lubi nauczycieli? Najbardziej nauczycieli nie lubią i najgłośniej na nich psioczą inni nauczyciele. Kto cieszy się z niepowodzeń wychowawczych i dydaktycznych nauczyciela? Inny nauczyciel. Kto śle donosy na nauczycieli do kuratorium? Inni nauczyciele. Kogo cieszy głupota innych nauczycieli, ich niedouczenie, lenistwo intelektualne? Cieszy innego nauczyciela. „Im oni będą gorsi, tym ja będę lepszy" - myśli ten nauczyciel, o którym to samo myślą inni nauczyciele. Kto chichocze w ekstazie na wieść o tym, że sondaż opinii uczniów na temat pewnego liceum ogólnokształcącego, jego pedagogicznego grona, dyrekcji, wykazał ich opłakaną niepopularność? Chichocze... tak, tak, inny nauczyciel, z tego samego liceum, nauczyciel, z którego inni nauczyciele się śmieją, jako i on z nich się śmieje. Ja też się śmieję, też się cieszę, też chichoczę, jako i wy, polonistkom uwłaczam, dyrektorów-wuefistów obgaduję, donosy piszę, ale nie do kuratorium, tylko takie sobie, jak ten, literackie donosy na rzeczywistość szkolną.
 
Adam Boberski
 

boberski na pasku