aniol diabelCzy partie polityczne nie są z tej ziemi? Gdy czytam i słucham wypowiedzi niektórych bezpartyjnych kandydatów do samorządów, czasem odnoszę takie właśnie wrażenie.

 

Portal Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej zamieścił obszerny tekst pt. "Partie przerażone siłą obywatelskiego poparcia komitetów bezpartyjnych" - PRZECZYTAJ.

Jego autor uzasadnia swą tytułową tezę mniej więcej tak:

Ruchy obywatelskie jako jedyne mają wolę i możliwości, by wyrwać państwo z rąk partyjnej mafii, którą ręka w rękę tworzą wszystkie partie pospołu, choć po cichu. To może brzmieć atrakcyjnie dla ludzi, który codziennie bombardowani są rewelacjami o kolejnych aferach ? realnych i wydumanych, w które zamieszani są ludzie i tak już z pierwszych stron gazet.

Jeśli zgodzimy się z tezą, że nie wszystkie koty to dranie, nie każdy rudy jest fałszywy, to konsekwentnie trzeba by przyznać, że nie każdy partyjny to diabeł, a bezpartyjny to anioł. Ale gdyby jednak upierać się, że jest inaczej, że wystarczy wziąć do ręki deklarację przystąpienia do którejś z partii, by potwierdzić ostatecznie swe skłonności do złodziejstwa, nepotyzmu, gotowość czynnego szkodzenia zwykłym ludziom, to trzeba by w tym rozumowaniu być konsekwentnym.

Należałoby zatem przyjąć, że partyjni to nie ci ludzie, z którymi w latach szczenięcych graliśmy w piłkę, potem wymienialiśmy się w szkołach ściągami, a często dziewczynami, imprezowaliśmy itd. Ci ludzie, by stać się niepodatni na wartości niesione przez bezpartyjną większość, musieliby być wychowywani w jakichś obozach wzorowanych na tych w Korei Północnej.

Paradoks polega na tym, że po 89 r. to właśnie partie polityczne, mimo że skłócone i czasem zwichrowane parły do reformy samorządowej i ją przeprowadziły. Czy postał model idealny? A czy ktokolwiek (choćby bezpartyjny), kto budował dom może powiedzieć, że gotowa budowla nigdy nie wymagała poprawek?

Owszem, można się spierać o ordynację wyborczą, czy o sposób wyłaniania kandydatów w wyborach samorządowych i innych.

Partiom zarzuca się, że mają przewagę nad komitetami kandydatów bezpartyjnych, bo dysponują pieniędzmi, strukturami, ludźmi, których mogą mobilizować choćby do różnych akcji propagandowych, by skutecznie lansować swoje listy.

Taki spór warto toczyć o ile jednak nie osadzi się go na czczym rozważaniu, czy lepszy kandydat odżegnujący się od partyjności, czy ten, któremu na plakacie użyczyła swego logo jego polityczna firma.

Albert Einstein, gdyby żył, nosiłby pewnie dziś miano bezpartyjnego fachowca. W czeluściach internetu znalazłem jednak jego tekst o socjalizmie i szczęka opadła mi z wrażenia. Profesor z wielkim zapałem dowodził wyższość tej idei i ostatecznie pognębiał kapitalizm wieszcząc jego niechybny koniec. Oczywiście było to zgodne z duchem epoki więc żaden to powód do wstydu.

Pomyślałem więc, że nie oddałbym głosu na profesora, gdyby kandydował do naszego sejmiku, czy nawet którejś z rad powiatu.
Nie zmieniłby mojej decyzji fakt, że Einstein formalnie do żadnej partii nie należał.

 

Marek Martyniak